O tym, że zdecydowałam się zapoznać bliżej z treścią książki, zadecydowały dwie rzeczy. Pierwsza z nich to okładka. Niepokojąca i pobudzająca wyobraźnię, której twórcą jest Pani Joanna Widomska. Druga rzecz to tytuł. Genius loci oznacza „ducha opiekuńczego danego miejsca”. Ducha lub demona, który może nie tylko się miejscem opiekować, ale może też nim zawładnąć. To spowodowało, że poczułam się na tyle zaintrygowana, by zapoznać się z historią ukrytą na stronach książki.
Akcja rozgrywa się w roku 1957. Główna bohaterka przyjeżdża do Ostróżki, by posegregować i uporządkować wszystkie rzeczy należące do tragicznie zmarłej kuzynki. Młoda kobieta wpadła do studni i poniosła śmierć na miejscu. Wypadek? Samobójstwo? Morderstwo? Ewa za wszelką cenę będzie się starała rozwiązać zagadkę śmierci przyjaciółki. Tymczasem w domu, z którym nasza bohaterka ma całą masę wspomnień z dzieciństwa, zaczynają się dziać dziwne i niepokojące rzeczy. Zauważa je jednak tylko ona. Mąż zmarłej nic nie widzi i nie słyszy. A może nie chce dostrzegać rzeczy, których nie da się racjonalnie wytłumaczyć? Brzmi interesująco? Owszem, ale wykonanie, według mnie, pozostawia już wiele do życzenia.
Minusów książki jest znacznie więcej niż plusów. Zacznę od tego, że przede wszystkim drażniła mnie maniera Autorki. Używała języka czasem na siłę górnolotnego, co często pasowało jak piernik do wiatraka. Słownictwo czasami przerysowane i przeintelektualizowane. Utrącić mądrym słowem można studenta na wykładzie, a nie spokojnego, niczego niepodejrzewającego czytelnika, złaknionego rozrywki. Mimo niewątpliwie bogatego zasobu słów odniosłam wrażenie, że Autorka nie operuje językiem swobodnie, raczej stylem akademickim, a nie pisarza – opowiadacza. Uważam, że gdyby były używane słowa uznane za potoczne, to historia stałaby się znacznie przyjemniejsza w odbiorze. By nie bądź gołosłowną podam tylko parę przykładów, by Was nie zanudzić, a jednocześnie, żebyście mogli zweryfikować, czy Was też by to drażniło. Może to po prostu ja się czepiam i szukam dziury w całym:
- „pogorszył się dukt jej pisma”, […] pod koniec cierpiała na lęki. Czyżby to one odpowiadały za tę deteriorację?, „muszę się przewentylować”, Tkwiłam w męczącym limbo [...] – wydaje mi się, że można było użyć innych słów,
- „proszalnie spojrzał mi prosto w oczy” – czy tylko mi to nie brzmi?
- czy można kogoś sprytnie obserwować? Bacznie lub czujnie to rozumiem, ale jak się to robi sprytnie, patrząc jednocześnie komuś prosto w oczy…
Sama historia była niedopracowana. Nie dość, że schematyczna to jeszcze do bólu przewidywalna. Dialogi drętwe. Jedyną udaną kreacją była postać starej sąsiadki Samborowej oraz jej równie starego koguta Nicponia. Typowa opowiastka w klimacie gotyckim, czyli był stary cmentarz, mgła, wizje, tajemnica, stary dom, duchy, głosy i tajemnicza góra, która żyła własnym życiem. Nie wiem, czy Autorka nie miała pomysłu, czy gonił już ją termin, ale zakończenie wydaje się pisane na szybko, na kolanie.
Książka z cyklu Misterium grozy, ale gdzie ta groza była? Jedyny niepokój, jaki odczuwałam, to momenty, w których przewracałam kolejne strony. Czułam lęk przed kolejnym straszliwie mądrym słowem, które pacnie mnie między oczy. Grozę też odczuwałam, gdy co kilka zdań powtarzały się z uporem maniaka straszliwie przerażające słowa: niepokój, lek, strach, okrzyki i dreszcze przerażenia, metafizyka. Mimo że książka ma tylko nieco ponad 100 stron, nie chciało mi się liczyć, ile razy było powtórzeń samego słowa „metafizyka”. Z jednej strony więc była powtarzalność przy jednoczesnym używaniu trudnego słownictwa.
W kilku miejscach miałam wrażenie, że jednak coś z tego niepokoju się w końcu wykluje, ale nadzieja została po chwili rozwiana przez Autorkę. Tam, gdzie mogła rozwinąć wątek, poprawić tym samym historię i stworzyć właściwy dla niej klimat, tam po prostu gwałtownie kończyła nie tylko zdanie, ale i cały rozdział.
Na minusy można by było przymknąć oko, gdyby to był debiut Pani Joanny. Niestety, to jest już kolejna popełniona przez nią historia. Nie mam zamiaru zapoznawać się z poprzednimi a tym bardziej z tymi, które dopiero będą przelewane na papier.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.