Po lekturze „Świadectwa Judasza”, słysząc o kolejnej książce tego autora, liczyłem na podobnej objętości ‘cegłę’. I to nie w złym znaczeniu tego słowa. Schröder pokazał, że potrafi pisać książki obszerne, które się nie nudzą i są wysokiej jakości. Stąd „Dni ciemności” zamknięte w ledwo 200 stronach, wywołały u mnie bliżej nieokreślone uczucia. Nastawiłem się na swoisty ‘wypełniacz’ przed kolejną dobrą książką. Niesłusznie.
Zacznę niezbyt poprawnie – bo od spraw technicznych wydania. Biorąc książkę do ręki, można zauważyć wiele szczegółów, które świadczą o specjalnym potraktowaniu produkcji przez wydawnictwo. Okładka na połysk (co niestety niezbyt pasuje do bardziej matowego „Świadectwa…”) z dobrą i spójną grafiką. W środku ładne szkice poprzedzające każdy rozdział, stylizowane tytuły i inicjały rozdziałów. Wszystko na papierze lepszej jakości. Nie do końca spodobały mi się dosyć duże marginesy i światło w tekście, ale rozumiem, że wydawnictwo robiło co mogło, żeby książka przy założonym formacie nie była broszurką.
Teraz już o samej książce. Trzeba zdementować pogłoski, jakoby ta książka była jedynie ‘wypełniaczem’ przed większą produkcją. Jest tu wszystko co powinno być w dobrej powieści, żadnych braków, żadnych ułomności. No może jedna, ale to raczej zależy od czytelnika. Brakuje tu rozległych opisów, narracji nasyconej masą epitetów i porównań. Dialogi najczęściej opierają się na krótkiej wymianie również krótkich zdań. Jest rzeczowo – krótko i na temat. Ma się przez to wrażenie, że autor również formą książki podkreśla opisywane wydarzenia. Mały światek klasztoru cystersów, pogrążony w milczeniu – w tej perspektywie ilość tekstu i dialogów, wydaje się być aż nadto obfita. Książkę czyta się naprawdę szybko, dokładnie tyle czasu na ile wygląda. Inne natomiast pozostaje wrażenie po lekturze. Jakby minęły tygodnie czy miesiące. I zaczyna zastanawiać fakt upakowania tak dużej ilości informacji na tak małej ilości stron. A trzeba zaznaczyć, że autorowi starczyło jeszcze miejsca na odpowiednie budowanie napięcia i dosyć konkretny opis klasztornego życia. Nie ma niestety miejsca na zabawy fabułą, narracją, i dopracowaną kreację bohaterów. Bardziej wymagający czytelnik, przyzwyczajony do ‘normalnego’ stylu pana Schödera, może być zawiedziony, słabym (w porównaniu do poprzednich powieści) zróżnicowaniem i płytkością postaci – co może i jest adekwatne do wizji pozbawionego wyraźnych barw klasztornego życia, ale niekoniecznie pasuje do powieści.
Jak już zdradziłem, opowieść jest o Himmerod, małym klasztorze Cystersów – całkiem prawdziwym, zlokalizowanym w zachodnich Niemczech, w dolinie rzeki Salm. Oaza ciszy i spokoju z historią sięgającą XII wieku. Niestety nie teraz. Niespodziewane samobójstwo organisty, dziwne zachowanie jednego z mnichów, graniczące z obłędem, a na dodatek niewyjaśnione profanacje. Wśród mieszkańców klasztoru krążą plotki o Łowcy Dusz. Celem rozwiązania zagadki, na miejsce przybywa ekspert w sprawach okultyzmu i czarów. Przywdziewając habit i imię Thomasius zagłebia się w ciemne korytarze i życie mnichów zaczyna prywatne śledztwo, którego wynik okaże się zupełnie inny niż przypuszczał.
Jeśli skądś to znacie, to na pewno macie rację. Motyw wykorzystywany był w wielu filmach i jeszcze kilku książkach. Autor wykorzystuje praktycznie ten sam szkielet. Jest ciekawie, ale na tyle, że książkę czyta się szybko, lekko i przyjemnie – na jeden lub dwa wieczory. Po lekturze dosyć szybko się o niej zapomina. Nie jest to książka zła, nie jest też wybitnie dobra. Nie mogę jej określić tandetnym wypełniaczem, bo prezentuje dobry poziom. Brakuje tej oryginalności i świeżości, żeby wyróżniała się spośród całego tłumu produkcji jej podobnych. Zdecydowanie pozycja obowiązkowa dla fanów Schrödera. Również dobry wybór dla okazjonalnych miłośników lekkiego dreszczyku emocji. Nie polecam natomiast osobom zaprawionym w ‘horrorowych’ bojach.
[Recenzję opublikowałem wcześniej na moim blogu -
http://fri2go.abstynent.net]