„Kłamstwa i sekrety, są jak rak na duszy. Toczą to, co dobre, a zostawiają po sobie tylko zniszczenie”
Jak mogliście zauważyć, zwykłam zaczynać recenzje od jakiegoś cytatu. Zwykle od razu przychodzi mi na myśl słowo klucz i dzięki niemu sprawnie wyszukuję cytat, który pasuje do książki, a który nie zdradza żadnych ważnych informacji. Tym razem miałam z tym niesamowity problem. Dlaczego? Dlatego, że właściwie nie wiem, o czym jest ta książka. Jednak od początku.
Matthew Venn podczas pogrzebu ojca, dostaje telefon od współpracownika, że na plaży zostaje odnalezione ciało mężczyzny. Szybko udaje się na miejsce zbrodni, a wkrótce okazuje się, że sprawa nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Do tego zaczyna dotykać Matthew osobiście.
No i cóż ja mam Wam powiedzieć o tej książce? Nie za bardzo wiem. Myślałam, że po kilku dniach od jej skończenia, będę miała to już ułożone, a tymczasem mam pustkę i mętlik jednocześnie. Zacznę od tego, że to moje pierwsze spotkanie z piórem Autorki. Nie czytałam cyklu szetlandzkiego, wiec nie oczekiwałam po tej książce niczego. I może to dobrze?
Po pierwsze mam wrażenie, że początek był do bólu rozciągnięty, a przez to wyszedł nudny. Brnęłam przez niego ponad tydzień. Ogólnie książka zabrała mi dwa tygodnie. Więc sami widzicie. Kiedy już przebrniemy przez ten nudny początek, zaczyna robić się ciekawie. Finalnie końcówka wypadła przekonująco. Nie domyśliłam się zakończenia, więc to jest na plus.
Co zaś się tyczy bohaterów, to myślałam, że któregoś z nich zaraz uderzę. No może nie wszystkich, bo Matthew był nawet okej, ale czytając rozdziały z perspektywy Jen, moje ciśnienie skakało niebezpiecznie wysoko. W trakcie czytania są wyjaśnione powody jej zachowania, ale to nie zmienia faktu, że jej sposób bycia i ocenianie innych przyprawiało mnie o drganie powieki.
Kolejnym bohaterem, którego nie polubiłam, był Ross. Arogancki, wywyższający się mężczyzna, który nie umie myśleć po swojemu. Na szczęście jego udziału nie było tak dużo, jak Jen, bo moje serce nie wytrzymałoby takiej mieszanki wybuchowej.
Czasami miałam wrażenie, że Autorka chciała za dużo. Czytając książkę, poznajemy multum bohaterów, w pewnym momencie myślałam, że się pogubię i myliłam nazwiska. Do tego ilość podejrzeń i intryg przytłaczała. W tej książce nie uświadczymy zawrotnej akcji, a powolnie płynące śledztwo, w którym co chwila pojawiają się nowe fakty, a tak naprawdę nic nie wiadomo. Nie mamy tutaj krwawych zbrodni, a jak wiecie, ja jestem ich fanką. Mimo że czasami lubię lżejsze historie, to ta zaczęła mnie niestety nużyć.
Jednak! Żeby nie było, że wszystko tu jest złe. Bo co to, to nie. Plusem tej historii było niewątpliwie zakończenie, którego się nie domyślałam. Wypadło dobrze, nawet bardzo. Było przekonujące, a motywy były zrozumiałe. Kolejnym plusem jest instytucja Bractwa, które rządzi życiem Matthew, nawet gdy ten je opuścił. Hierarchia, zasady, brak litości są świetnie skonstruowane i były bardzo dużym plusem tej historii.
Nie wiem, czy przeczytam kolejne tomy. Wiem natomiast, że jeżeli ktoś lubi takie nieśpieszne, leniwie płynące kryminały z zaskakującym zakończeniem to jest to książka właśnie dla niego.