„Postanowiłam wtedy, że gdy przyjdzie co do czego, zostanę Meduzą. Jeśli pewnego dnia bogowie zechcą mnie rozliczyć za przewinienia jakiegoś mężczyzny, nie będę się chować jak Pazyfae. Zamiast tego założę koronę zwęży, aświat przede mną zadrży.“
.
O kobietach, które musiały ponieść odpowiedzialność za czyny mężczyzn i mężczyznach, którym zbyt wiele uchodziło płazem. Nierównym traktowaniu przez ludzi oraz bogów. Okolicznościach, które zabierają niewinność i naiwność. Demonach i urokach macierzyństwa, uczuciach destrukcyjnych i budujących. Kobietach, które nigdy całkowicie nie mogły uwolnić się od mężczyzn przynoszącyc im zgubę. Wymazywane z historii o herosach i przeżywające dramaty w ciszy. Mające być matkami i ozdobami, nigdy nie wychodząc poza ramy tego, czego od nich oczekiwano.
Przed wydaniem powieści w Polsce sporo o niej słyszałam i szczególnie podkreślana była kobieca siła, która z niej wybrzmiewa. A jednak jej nie odczułam. Bo choć kilka wątków zakończyły się częściowym wyzwoleniem dla niektórych kobiet, to jako całość ze stron wybrzmiewa jedynie przygnębiający przekaz. W centrum historii jest Ariadna, jej siostra Freda oraz w pewnym stopniu matka — Pazyfe; czyli trzy kobiety zniewolone przez mężczyzn. Buntowniczki, które wciąż pozostawały od nich zależne i to oni pociągali za sznurki ich losu. Choć i to „buntowniczki“ jest stanowczo na wyrost. To po prostu jednostki, jakie nie pasują do ram życia, w które zostały włożone. A choć zdają sobie z tego sprawę i czują się nieszczęśliwe, to ich działania opierają się na wycofaniu, odwracaniu głowy czy tupaniu nogą. Ale. I taki obraz literacki może być wartościowy, w mojej głowie wywołał sporo przemyśleń. Gorsze jest to, że powieść mi się po prostu nie podobała.
Były momenty boleśnie naiwne. Takie gdzie działania bohaterów i ich motywy rozchodziły się w szwach ze zdań. Coś zgrzytało, coś się nie łączyło, coś sobie przeczyło. A w dodatku ten język! Raz potoczny, raz poetycki, co wprowadzało narracyjny chaos i nie budowało klimatu, który jeszcze mógłby tekst obronić. I jak sam pomysł na powieść jest ciekawy, to tak nawet nie mogę go dodać do plusów autorki, bo zbyt mocno bazuje na oryginalnych mitach. Jennifer Saint po prostu dodała otoczkę wokół wydarzeń, o jakich już większość osób czytała, niewiele zmian do fabuły wprowadziła.
„Ariadna“ Jennifer Saint to powieść, którą często była wymieniana na listach książek, jakie są głosem walki o prawa kobiet. Została nominowana do Goodreads Choice Award. Pojawiała się wśród rocznych poleceń w gronie dobrych tytułów. Co więc wydarzyło się w polskim przekładzie? Czy to częściowo jego wina, skoro już sam język według mnie jest tak słaby? Czy po prostu to kolejny tytuł z grupy popularnych i niezbyt dobrych, ale łatwo wkradających się w gusta mało wymagających czytelników? Takich, co to nie zwracają uwagi na nieścisłości fabuły, sztuczności dialogów czy kulejącą konstrukcję bohaterów? Jaki powód by nie był — zawiodłam się ogromnie i choć łatwo się ją czytało, to niewiele satysfakcji mi to dało.
.
przekł. Kaja Burakiewicz
.
Wypisanie TW, gdy mowa o powieści bazującej na mitach greckich, brzmi niepotrzebnie, ale na wszelki wypadek: zoofilia, przemoc wobec ludzi i zwierząt, śmierć, gwałty, morderstwa, samobójstwo