Na początku roku przeczytałam jeden retelling, którego bohaterką była Ariadna, z drugim kończę ten rok.
Przy czym za rasowy, pełnokrwisty retelling uważam ten pierwszy.
W "Ariadnie" Jennifer Saint bohaterką jest Ariadna i to stanowi w zasadzie jedyną różnicę między tą powieścią a mitem, w którym Ariadna była, że tak to ujmę, dodatkiem do Tezeusza. Poza tym wszystko jest tak, jak w znanej nam wszystkim mitologii, Minos jest tym, kim we wspomnianej mitologii był, Dedal jest Dedalem, Minotaur - bestią, Pazyfae spotyka to, co ją spotkało w micie o Minotaurze, Labirynt jest znanym nam doskonale Labiryntem, Ikar spada do morza, jak spadał, no, może Tezeusz jest mniej nieskazitelny i bohaterski. W moim osobistym odbiorze nie do końca wyczerpuje to formułę retellingu, które zawsze odbierałam jako opowiedzenie w oryginalny i nowy sposób jakiejś powszechnie znanej historii.
Powieść skupia się na życiu Ariadny po tym, jak Tezeusz zostawia ją śpiącą na wyspie Naksos i odpływa do Aten. Uznaję to za plus, bo to akurat ten fragment mitologii, nad którym nie pochylamy się w szkole zbyt uważnie, skupiając się na kłębku nici, który Ariadna wręcza Tezeuszowi przed wejściem do Labiryntu i usuwając ją natychmiast potem z pamięci. Tutaj możemy dowiedzieć się, co się z nią dalej stało, jak potoczyły się jej losy, kim stała się, gdy opuścił ją heros, któremu zaufała.
Rzecz czyta się szybko i nie bez zainteresowania, gładko i bez potknięć... to znaczy, bez po...