Wychowałam się w drewnianym domu, na kliszczackiej wsi. Do dziś spędzam tam dużo czasu i znam dość dużo osób w mojej wsi, jak i z tych sąsiednich. To co obserwuję od lat, jest dość smutne - tradycja lokalna nie jest tu jakoś szczególnie poważana, baśnie, mity i opowiadania znikają, wraz z ostatnimi mieszkańcami tych ziem... Tradycja i obrzędy? - szkoda gadać... Skoro jedyny piec chlebowy, jaki ostał się na wsi, jest w naszym domu (osób absolutnie miastowych). I na tym trudnym kulturowo terenie działa pan Marian Cieślik.
Zawodowo - sekretarz Gminy Tokarnia. Pewnie zaraz rozlegną się głosy, że ma dostęp do materiałów. Zgoda - większy niż przeciętny zjadacz chleba. Ale dostęp do materiałów nie oznacza jeszcze chęci do ich wykorzystania i popularyzowania. A pan Marian tą chęć ma. I to ogromną.
Publikuje w periodyku "sami o sobie", wydaje (różnym nakładem i różnymi środkami) przeróżne publikacje ma temat rodzinnych okolic. Chyba nie przesadzę nazywając pana Mariana Cieślika - regionalnym Oskarem Kolbergiem.
Książka, którą zaproponowałam, opowiada baśnie, legendy, ale też historie zapisane w ludzkiej pamięci, niekoniecznie mające związek z istotami nadprzyrodzonymi. Niektóre z nich są spisane z opowiadań osób lokalnych, niektóre zbeletryzowanymi opowieściami.
Książka ilustrowana jest litografiami bestariusza kliszczackiego autorstwa pani Agaty Cieślik. Przeleżała u mnie na półce dość długi czas, bo nie mam rozpędu do czytania legend (zwłaszcza króciutkich, a te są króciutkie), chociaż tego typu opowieści uwielbiam. Po prostu nie wiedziałam co tracę...
Uważam, że każdy kto posiada "miejscówkę na weekend" w paśmie Kotunia, Klimasa czy Koskowej Góry... każdy, kto przyjeżdża na krótki odpoczynek do znajomych w Więciórce, Zawadce czy Trzebuni... powinien tą książkę nie tyle przeczytać, ile mieć ją w swoim księgozbiorze.
Bo tej ilości dzwonków luterańskich, topielców i wisielców, mamun i niechrzczeńców, nie jesteśmy w stanie przyswoić "na raz". A żeby się nie nudziło - znajdziecie tu też opowieść o zbóju Baczyńskim z Sidziny, który złupił dwór w Łętowni w czasie, gdy jego kompan od kufla (a i właściciel łupionego dworu) trzeźwiał w karczmie po popijawie z wyżej wspomnianym Baczyńskim. Znajdziecie też opowieść, opartą na faktach, o przeniesieniu kościoła z Łętowni do Krzeczowa. Jak i kilka opowieści (prawdopodobnie prawdziwych) o kapliczkach i ich lokalnych fundatorach.
Być może nie jest to biblia kliszczackofila, ale z pewnością tą biblię świetnie uzupełnia.