Stephen King jest mistrzem w tworzeniu makabry, porywa się na to, o czym inni twórcy grozy zapewne nawet nie mają odwagi myśleć. Jest słownym żonglerem, bawi się wyrazami, nadaje im sens (a czasem go pozbawia), starszy, śmieszy, zadziwia. Swoje niesamowite pomysły z lekkością godną podziwu potrafi przelać na papier. W „Desperacji” autor przeszedł sam siebie.
Spokojne małżeństwo podróżuje samochodem. Jest miło i przyjemnie, jak to zwykle na początku bywa. Taki stan rzeczy mógłby utrzymać się do końca, gdyby nie spotkanie olbrzymiego policjanta Colliego Entragiana, który zatrzymuje Mary i Petera i oskarża o posiadanie marihuany. Stróż prawa zawozi wystraszone małżeństwo do małego miasteczka zwanego Desperacją (w którym już na pierwszy rzut oka widać, że nic nie jest tak jak być powinno) i osadza w areszcie. Na miejscu okazuje się, że nie są oni jedynymi uwięzionymi osobami... W dalszej części w niezwykły sposób splotą się losy kilkorga ludzi, zmuszonych walczyć nie tylko z szalonym policjantem, którego ciało coraz szybciej ulega rozkładowi, ale z czymś o wiele straszniejszym, czymś nieznanym, niebezpiecznym i zdającym się dysponować nieograniczoną siłą. Jeśli szybko czegoś nie zrobią, gromadkę ludzi może czekać los o wiele gorszy od śmierci.
Ilekroć myślę o jakimś dłuższym dziele, czy to literackim, czy filmowym przypominają mi się słowa Alfreda Hitchcocka opisujące ideał, który „powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć”. Połowę tego cytatu można odnieść do powieści „Desperacja”. Książka zaczyna się rewelacyjnie, po kilkudziesięciu stronach czytanie zaczyna jednak przypominać błądzenie po gruzach pozostałych po trzęsieniu. Jest dziwnie, niesamowicie, przerażająco, rozczarowująco, surrealistycznie, chaotycznie i nudno – i to wszystko w jednej tylko powieści!
Zaczyna się bardzo ciekawie, książka wciąga już od pierwszych stron. Bohaterowie to zwykli zagubieni ludzie, okrutnie wciągnięci w wir złych wydarzeń, nie potrafiący poradzić sobie z sytuacją, która ich przerasta. Ich strach udziela się czytelnikom. Wydarzenia ukazane są w sposób mogący naprawdę przerazić, nic nie jest pewne i jasne, miasteczko będące we władaniu złowrogiej siły jest całkiem zwyczajne. Typowy schemat Stephena Kinga, i tym razem się sprawdza.
Jest to jedna z książek, w których wydarzyć się może naprawdę wszystko, każdy bohater może zginąć, a dobro niekoniecznie wygrywa, wszelkie szaleństwo jest dopuszczalne.
Jednak to, co się dzieje w książce zakrawa na absurd. Autor chciał rzucić bohaterów w wir straszliwych wydarzeń, niezrozumiałych i zatrważających. I niestety udało mu się to. Niestety, gdyż panuje niesamowity chaos i czasami trudno się wczuć w wydarzenia, gdyż ciężko pojąć wszystko, co King miał zamiar przekazać.
Zbyt wyraźne jest przesłanie „Desperacji”. Nie dość, że ukazane w naiwny sposób (cudowne rozmnażanie jedzenia) to jeszcze narzucające się czytelnikowi i nachalne. Cały pomysł z Bożymchłopczykiem jest jednym z najgorszych w karierze pisarskiej Stephena Kinga (w zasadzie może jedynie konkurować z ufoludkami z odbytu w „Łowcy Snów”), wykorzystany w sposób nie pozostawiający wątpliwości – nieważne jak jest niedobrze, Bóg zawsze pomoże swoim wyznawcom. Nie jest to wielką wadą powieści, jednak jestem zdania, że jeśli ktoś ma ochotę słuchać o bożych cudach, powinien udać się do kościoła, w literaturze mającej dostarczać rozrywki nie ma miejsca na tak daleko posunięte moralizatorstwo.
„Desperacja” to kolejna powieść o małym amerykańskim miasteczku, w którym dzieje się źle. Z tą różnicą, że tym razem Stephen King po prostu przesadził. Osobom łaknącym wszelakich dziwactw i nie bojącym się rozczarowania polecam.