Październik to idealny miesiąc na sięgnięcie po literaturę grozy. Wszak coraz krótsze dni, chłód, zbliżające się Halloween czy Wszystkich Świętych nadają w tym czasie wyjątkowy klimat. Między innymi dlatego zabrałam się ostatnio za przeczytanie kultowego już „Egzorcysty” Williama Petera Blatty. Czy było warto?
Lata 70. XX wieku. Ameryka. Georgetown. Mała Regan odkrywa w domu tabliczkę ouija. Dziewczynka nieświadomie nawiązuje kontakt z Kapitanem Howdym. Z początku przyjaźnie nastawiony byt okazuje się być siłą nieczystą, a w otoczeniu Regan dochodzi do coraz gorszych zjawisk. Z nią samą zaczynają dziać się przerażające rzeczy.
Zdruzgotana matka (Chris MacNeil) szuka pomocy wszędzie, rozpoczynając od szeregu lekarzy. Gdy medycyna rozkłada ręce, nie potrafiąc wyjaśnić tego, co dzieje się z Regan. Chris, choć nie jest osobą wierzącą, postanawia udać się do znajomego duchownego - ojca Damiena Karrasa. Przechodzi on kryzys wiary, jednak w ostateczności decyduje się na odprawienie egzorcyzmów. Pomaga mu doświadczony ojciec Lankester Merrin, który nie pierwszy raz spotyka się z demonem. Rozpoczyna się walka dobra ze złem...
Dość długo zbierałam się do przeczytania tej książki. Jeszcze dłużej przymierzałam się do ekranizacji, która swego czasu wywróciła świat horroru do góry nogami, a ludzie mdleli podczas seansu. Niemniej, wreszcie zebrałam się na odwagę i nie żałuję. Książka, choć przerażająca, jest zdecydowanie warta uwagi. Sięgnęłam po nowe wersję tej powieści, która powstała w 2011 roku z okazji 40. rocznicy pierwszego wydania. To nowe jest poszerzone o dodatkową scenę. Ma też rozbudowane zakończenie i sporo zmian w tekście. Sama historia pozostawia czytelnika z wieloma pytaniami. Zarówno w kontekście religijnym, jak i psychologicznym. Bo choć pośród nas jest wiele osób wierzących, trudno wyobrazić sobie opętanie i egzorcyzmy na żywo. Patrząc z kolei pod kątem psychologicznym czy raczej psychiatrycznym, trudno wyjaśnić sytuację, w której pacjent nagle mówi w obcym języku, posiadającym niesłychaną siłę i prywatną wiedzę o nieznanym dotąd człowieku. Pytanie, czy to rzeczywiście opętanie, czy nieznane do tej pory zdolności chorego mózgu. A może jeszcze coś innego...
Autor dość szczegółowo opisuje objawy opętania Regan. Powiedzieć, że to, co dzieje się z jej umysłem i ciałem, jest przerażające, to jak nic nie powiedzieć. Najgorsze jest to, że człowiek nie jest w stanie w 100% potwierdzić, że to fikcja. Nagle zaczyna myśleć o tym, co by było, gdyby taka sytuacja jego spotkała. To jedna z tych powieści, która sprawi, że będziecie bać się wyjść po ciemku po jej przeczytaniu. I o to właśnie w tym gatunku literatury chodzi. Aby słowem zasiać niepewność i zwątpienie w czytelniku, które powoli przeradzają się w lekki dreszczyk, a później strach. Oczywiście, w takim pozytywnym sensie. Zdecydowanie „Egzorcysta” to powieść, która w pełni wpasowuje się w horror z krwi i kości. Do tego napisana jest przystępnym językiem, akcja się nie zatrzymuje, a autor dodatkowo karmi nas ciekawostkami natury medycznej i anatomicznej.
„Egzorcystę” Williama Petera Blatty polecam wszystkim miłośnikom literatury grozy. Klasyk nad klasykami. Przerażający, a jednocześnie niebywale wciągający. Książka skłaniająca do refleksji, siejąca pewne wątpliwości, zostawiająca czytelnika z wieloma pytaniami, na które sam musi znaleźć odpowiedź.