Miejsce: Danzing
Bohaterowie: Dali się poznać w Kamienicy Schopenhauerów. Dla tych, którzy spotykają ich po raz pierwszy„Pod Rybim Łbem”-może być to nieco zawikłane, ale: Nowe czasy, nowy rozdział i nowe przypadki.
Czas: 1800-1829. Burzliwy i niespokojny.
Akcja: Dwanaście lat po wydarzeniach opisanych w Kamienicy Schopenhauerów.
Uczestnicy ówczesnych wydarzeń mają własne życie, lub dostają od niego nowe karty. Przykrość, że wszystkie znaczone i co do sztuki blotki. W kontekście romantycznych rojeń o zabijace z okładki-smutne i poniekąd rozczarowujące. Nie mniej, ktoś od kołyski aż po grób musi mieć pod górkę, gdy innym los ścieli ścieżki z płatków róż. Taka dola. Nie przeskoczysz.
Losy bohaterów splatają się z dziejami miasta, tworząc barwny kalejdoskop, choć odnoszę wrażenie, że plotą się zero-jedynkowo. Od-do. Czemu to jest dla mnie takie ważne? Bo w samej powieści upływu kilku dekad w ogóle się nie czuje.
Gdy po drugim rozbiorze Rzeczypospolitej Danzing trafia pod władztwo Prus, Friede liczy dwadzieścia osiem wiosen. Jakkolwiek wciąż hoża i atrakcyjna-nie jest już pierwszej młodości. Gdy na mocy postanowień kongresu wiedeńskiego Gdańsk ponownie wraca do Prus, z prostego rachunku wynika, że Friede ma lat pięćdziesiąt siedem. To szacowna matrona, w słusznym wieku, doświadczona przez życie i ludzi. Gdzie? Jak? Kiedy? Bo po jakim czasie Friede i Robert…? Świadomość faktu może wprawić w konfuzję.
Najbardziej z tej przyczyny, że Anna Sakowicz gładko przenosi się od znacznika do znacznika na osi czasu, tkając opowieść o ludziach i mieście, w którym żyją. Mieszkają jakby razem, lecz żyją obok siebie, każde z nich we własnej, zamkniętej bańce. Co jakiś czas tylko coś lub ktoś sprawia, że ich ścieżki stykają się i biegną obok siebie, nie wybiegając z wytyczonych kolein. Najbardziej wtedy, gdy do bram miasta puka Historia, kładąc kolejny znacznik na osi wydarzeń, mam wrażenie, że najbardziej po to, by sam Czytelnik nie stracił orientacji, gdzie właśnie stoi i dlaczego.
Nie mniej, choć dla Historii trzy dekady to ledwie mgnienie, dla ludzi, trzydzieści lat to szmat czasu. Całe życie. Pod tym kątem, jeśli skupić się wyłącznie na postaciach Friede, Mathilde, Bena i Roberta - „Karczma…” będzie niczym szykowna obyczajówka podszyta misterną awanturką o pragnieniach, pasji, marzeniach, tych utraconych jak i tych, żywych, rozkwitających na nowo.
Co więcej, nie sposób odmówić w tym względzie talentu samej Autorce.
W tym miejscu chylę czoła i przyznaję, że „Karczma pod Rybim Łbem” zasługuje na każdą z pochwał.
Jest tylko jedna łyżka dziegciu w tej beczce miodu, a która odbiła mi się czkawką: Opisanie Friede mianem „dziewczyna”. Przypominam: Dwanaście lat „po”. Kuchmistrzyni Uphagenów stoi u progu trzydziestki. Nawet w czasach obecnych trudno zakwalifikować wiek jako młodzieńczy, a co mówić o dziewiętnastowiecznych realiach, gdzie dwudziestopięcioletnia panna traciła wszelka atrakcyjność na matrymonialnym rynku jako za stara na zamążpójście. Tyle i aż tyle. Pomijając ten jeden ingredient, „Karczma pod Rybim Łbem” to nie tylko opracowane w detalu wycinki z przeszłości Gdańska, lecz zgrabna kompozycja z wydarzeń i ludzkich zależności. To opowieść „z epoki” i o epoce.
Nad wyraz kształtna i zajmująca.
Wyzwanie 20in2025 pkt11: Książka o Gdańsku lub której akcja dzieje się w tym mieście.