Mark R. Levin to prawnik konstytucjonalista, komentator polityczny największych ogólnokrajowych stacji radiowych i telewizyjny, a także autor bestsellerów. Nic więc dziwnego, że zadziwił amerykańską społeczność pisząc książkę na temat tak odmienny od dotychczasowych - książkę o psach. I to nie byle jakich, tylko swoich własnych. Jak mówi sam Mark R. Levin, jest on przede wszystkim miłośnikiem tych czworonożnych istot; towarzyszyły mu one już w dzieciństwie, a później również w dorosłym życiu - i stąd właśnie ta książka.
"Jedna z najpiękniejszych książek o naszych czworonożnych przyjaciołach, jakie kiedykolwiek napisano" - takie zdanie widnieje na tyle okładki powieści Uratować Sprite'a i głównie ono zachęciło mnie do przeczytania tejże historii. Czy te słowa okazały się prawdą? Nie do końca...
Mark R. Levin jest równocześnie narratorem i bohaterem utworu. To właśnie on namówił rodzinę do kupna psa, którego później nazwano Pepsim. Po kilku latach role się odwróciły i to rodzina przekonywała go do zaadoptowania kolejnego zwierzaka, tytułowego Sprite'a, którego znaleziono błąkającego się po ulicach. Na początku Mark był temu bardzo przeciwny, ale gdy tylko zobaczył psa, pokochał go i tak kolejne zwierzę zawitało w domu Levinów. Jednak po krótkim czasie okazało się, że Sprite cierpi na przeróżne dolegliwości i jest starszy niż uważano. Wkrótce weterynarz z przykrością stwierdził, że jedna z chorób jest śmiertelna...
Pepsi i Sprite wiele wniosły do życia osób, które spotkały na swojej drodze. Były to bardzo pocieszne zwierzęta, których sam widok mógł poprawić humor po ciężkim dniu. Sama miałam psa, który chorował przed śmiercią, więc tym bardziej przeżywałam ostatnie stronice powieści. Wydaje mi się, że odejście przyjaciela jest jedną z najgorszych rzeczy, które mogą przytrafić się człowiekowi.
Jeśli chodzi o stronę wizualną książki, to bardzo spodobały mi się czarno-białe zdjęcia rozpoczynające każdy rozdział. Dzięki temu przyjemniej było mi czytać tę powieść; dowiedziałam się również, jak wyglądali jej bohaterowie. Historię czyta się naprawdę szybko, jest ona również wzruszająca, jednakże jest jedno "ale", które położyło cień na sposób, w jaki odebrałam tę opowieść. Chyba nie było rozdziału, w którym nie byłyby opisane choroby samego Marka. Na początku nie zwracałam na to większej uwagi, później zaczęło mnie to ze wszech miar irytować. Rozumiem, że niektóre z jego dolegliwości były ważne dla książki, ale pan Levin poświęcał opisywaniu ich zdecydowanie zbyt wiele czasu. Po jakimś czasie poczułam pewną niechęć do tego utworu, i kiedy czytałam o kolejnych przypadłościach autora, myślałam tylko: "O nie, znowu?!"
Mimo wszystko zachęcam do przeczytania tej książki, szczególnie miłośników psów. Historia Pepsiego i Sprite'a przypomina, jak niewiele czasu mają nasze ukochane zwierzęta. Jest to okazja do tego, by na chwilę się zatrzymać i pomyśleć o swoich pupilach; tych, które odeszły, i tych, które wciąż z nami są. Myślę, że każdy, kto miał kiedyś zwierzę, znajdzie coś dla siebie w tej historii.
"Jestem po prostu miłośnikiem psów, który właśnie stracił najlepszego przyjaciela."*
*Mark R. Levin, Uratować Sprite'a, wydawnictwo Esprit, Kraków 2008, str. 161.