Jak widać po ocenach tej książki, można sądzić, że ze mną jest coś nie tak. Jednak dostrzegam tu tyle mankamentów, że nawet za przeciętna nie mogę jej uznać. Braki są w niedopracowaniu historii jako takiej oraz samego sposobu narracji. Między rozdziałami są dłuższe przerwy czasowe, ale kto by tam raczył o tym jakkolwiek nadmienić w treści. Musimy to wyłapywać z dalszego ciągu, że np minęło od zajścia kilka tygodniu, a samo zdarzenie nie zostało opisane kompletnie, a jedynie na zasadzie migawki. Kadr zatrzymał się na pewnej scenie, która nie ma kontynuacji. W dalszej fabule jest tylko odnotowane za pośrednictwem, jakby wypunktowania tego, co wtedy się zdarzyło. Zaburza to treść, rwie fabułę, która i tak już jest podzielona na rozdziały rozpisane na rolę dla Daniela i Ashlyn.
Przepraszam, ale czytało mi się to jak kiczowate romansidło dla nastolatek. Pierwsze och-y i ach-y, gdy się zakochujemy, kiedy to uderza nam do głowy tak, że widzimy go zawsze jako tego pięknego, cudownie wypowiadającego każde słowo i potrafiącego słuchać jak nikt inny (taka wersja współczesnego księcia, nie na koniu ale z gitarą).
Cała warstwa tekstowa dotycząca problemów rodzinnych, śmierci bliźniaczej siostry bohaterki jest spłycona. Gdzie podziały się te emocje? Autorka wolała zainwestować w powielanie pomysłu na spisanie przez umierającą dziewczynę listy, którą punkt po punkcie będzie realizować siostra, a w zamian będzie mogła odczytać kolejne listy itd.
"Kochając pana Danielsa" zaklasyfikować trzeba do New Adult. Tylko dlaczego pisze się tego typu książki, jak serie powtarzalnych motywów, oklepanych frazesów i dialogów osób z lekka hmm.. nierozumnych? Owszem, bohaterowie posiłkują się cytatami z Szekspira, mamy tu parę, która ewidentnie lubi twórczość tego dramaturga i swobodnie przerzuca się słowami z jego literackiego dorobku. Chwała im za to! bo akurat słowa z Ottela, Hamleta i innych są tu najmądrzejszymi wypowiedziami. Poza tym mamy papkę jeszcze tylko przyklepaną bardziej egzaltowanymi myślami Ashlyn w kółko o tym samym (oh, jaki on piękny, jak cudownie wypowiada słowa itp). Przepraszam, ale na dłuższą metę treść może wywołać uczucie nudności, a stron jest tu aż ponad 400, więc lekko nie było.
Wszystko w treści jest tak przesłodkie, że nie ma w niej miejsca na rozwinięcie elementów dramatu, jakie przeżywają postaci. Albo raczej winny przezywać, bo z tym też mają problem, gdyż autorka pozbawiła ich głębszych emocji byle tylko akcja szła dalej i było pięknie, słodko, romantycznie. Przez to wszystko, trudne sytuacje są jedynie tworem sztucznym, a bohaterowie płascy, za to przycięci równiutko i oheblowani gładziutko jak idealne deski.
Wielka szkoda, bo można napisać książkę o miłości 19latki do starszego mężczyzny, ale o pogłębionym charakterze postaci, żeby ich problemy nosiły znamiona prawdziwości, a nie ślizgały się po trudnych życiowych sytuacjach. Nie wystarczy tylko napomknąć o czymś ważnym, ale trzeba rozpracować na stronach problem, inaczej nie ma sensu w ogóle o tym pisać.
My kobiety jesteśmy emocjonalne, lubimy, gdy nam się wyznaje uczucia, deklaruje miłość, ale w taki sposób jak przemawia Daniel nie mówią mężczyźni! A przynajmniej nie ci, którzy są szczerze zainteresowani, bo nie chcą odkryć się przed nami zupełnie, żeby nie być zranionym czy wręcz śmiesznym. Albo są to osobnicy, którzy wyczuwają słabe punkty w kobiecie i chcą jedynie "zbajerować" obiekt i mieć chwile zabawy dla siebie. Przy czym tym razem "bajer" wstawia nam sama autorka.