„Czym jest gwałt, który nazwiesz karą? Jest karą. A czym urojenie, które nazwiesz wiarą w zbawienie? Jest wiarą w zbawienie! Człowiek wydaje ci się utworzony z czynów i zamysłów, gdy tymczasem jest także utworzony ze słów.”
Same założenia powieści są dość proste i oparte na faktach. W Arras, miasteczku słynącym z wyrabiania kobierców, w 1458 roku wybucha zaraza. Miasto za sprawą biskupa Utrechtu zostaje odcięte od świata, a dostawy żywności są małe. W wyniku zarazy, ale też głodu umiera 1/5 mieszkańców. Zaraza wygasa i na pozór wszystko wraca do normy. Jednak trzy lata później wybuchają prześladowania Żydów, procesy o urojone herezje, a pod tym płaszczykiem dokonuje się łupiestwa, porachunki i zwykłe zbrodnie. Płoną stosy z Żydami, czarownicami i zwykłymi obywatelami. Przerywa to przyjazd biskupa Utrecht, który unieważnia wszystkie procesy, błogosławi miasto i mówi znamienne słowa: „Co się stało, nie stało się, a co było, nie było!” Natomiast akcja powieści, jak doszło do tych wypadków, ich przebieg oraz co motywowało mieszkańców do tych działań jest fikcją. Fikcyjne są też główne postacie tego dramatu, Jan, ojciec Albert, jak i inni mieszkańcy. Narratorem jest Jan, który opowiada o tych wydarzeniach z przeszłości będąc już daleko od Arras. Ten bogaty młodzieniec przybył do Arras, aby pobierać nauki u ojca Alberta i po pewnym czasie staje się jego prawą ręką. Ojciec Albert jest duchowym przywódcą tego miasta, jednak nie bierze na siebie odpowiedzialności za to, co się dzieje, gdyż przerzuca władzę na prosty mieszkańców i przez nich może rządzić.” Gdy zapada noc budzą się demony”. Tą nocą dla Arras była zaraza, obudziła demony i obudziła zło dotąd się czające. Zło zaczęło zbierać swoje żniwo. Mimo wygaśnięcia epidemii zło nie wygasło. Zaczęło zadawać pytania, dlaczego właśnie my, kto jest temu winien. Wystarczyło jedno podejrzenie, aby zło wybuchło ze zdwojoną siłą, najpierw atakując Żydów, później szukających wśród swoich domniemanych heretyków, a przy okazji załatwiając swoje prywatne porachunki. Zło rodzi zło i to zło ogarnia coraz szersze kręgi. Widzimy jak ludzie do tej pory spokojni zamieniają się w bestie, mordując i niszczą w imię absurdalnych zasad. A co robi w tym czasie ich ojciec duchowy, uspokaja, czy podjudza. Już tylko ta opowieść jest wspaniałym studium natury ludzkiej i świetnym przykładem psychologii tłumu. Gdyż „Pragnienie jednomyślności (...) wydaje się silniejsze niż pragnienie prawdy. Bo nie z prawdy czerpiemy poczucie naszego bezpieczeństwa, ale ze wspólnoty. Arras jest tym, co nas łączy na dobre i złe. I nic poza Arras nie posiadamy.” Widzimy jak powstaje totalitaryzm.
Jednak jest jeszcze jeden poziom. Autor napisał książkę, jako odpowiedź na wydarzenia 68 roku. Kiedy całą winę za klęski gospodarcze władzy zrzuciły na Żydów, których wypędzono, a później na przeciwników władzy. Na szczęście umieszczając akcję w średniowieczu ominął cenzurę, ale czytelnicy dobrze odczytywali przekaz. Gdyż czy ojciec Albert nie przypomina znanych nam przywódców komunistycznych, które powołują rady ludowe. Ludzi bez wiedzy i przygotowania, którymi łatwo sterować. Teraz wystarczy wskazać wroga, który jest winny ich położeniu, a w imię obłąkańczych zasad zaczną mordować. Na tym polegał nazizm, ale ciągle dzieje się to na świecie. Jak łatwo człowiek daje się zmanipulować, obudzić w nim agresję, gdy nie ważna staje się prawda, ale argumenty jednej grupy. Jednak przerażające są słowa biskupa Utrechtu:” Co się stało, nie stało się, a co było, nie było!” Ciągle to słyszymy, jakby gumką można było wymazać przeszłość, a należy patrzeć tylko w przyszłość. Czy jednak należy zapominać o tym, co się wydarzyło.
Powieść jest genialnym studium władzy, społeczeństwa i pojedynczego człowieka. Została napisana ku przestrodze, ale cały czas jej wymowa jest bardzo aktualna.