"Reneta" to kolejna i zarazem ostatnia książka z tegorocznych nominacji do Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza, którą przeczytałem. Co o niej sądzę? Nie wiem. Jest mi zwyczajnie obojętna.
Nie znaczy to jedna, że proza Barbary Klickiej jest bez wyrazu, bynajmniej. Styl ciekawi, ale może także zniechęcać do dalszej lektury. Autorka lubi bawić się zdaniami, jednak nie robi tego cały czas, dzięki czemu dla wielu może być to interesujące. Jedno mogę przyznać - książkę bardzo dobrze się czytało. No i przede wszystkim błyskawicznie, bo liczy lekko ponad 100 stron.
Według mnie "Reneta" ma jakieś podwójne dno, jest metaforą, którą trzeba odczytać. Główna bohaterka szybko została wepchnięta w świat dorosłości. "Jako dziecko nie mogłam zrozumieć, po co ludzie upierają się przy zapisywaniu niczego, chciałam, zamiast ćwiczyć rękę w kreśleniu jajowatego kółka, zostawiać w odpowiednim miejscu czystą kartkę, wstrzymywać ruch w decydującym momencie". Przeprowadziła się do miasta, zaczęła studia. Znajdowała kolejne niskopłatne stanowiska, żeby dorobić.
W końcu jednak dotarła ponownie do punktu zero. Wydarzyło się coś, co sprawiło, że wróciła do domu rodzinnego, w którym spędziła dzieciństwo. Moim zdaniem nie mogła bowiem rozpocząć na dobre dorosłego życia, ponieważ nie dokończyła bycia dzieckiem. Czy w powieści udaje jej się uzupełnić ubytki? Niestety nie. Bohaterka wie, że coś jest nie tak, jednak nie ma pojęcia, jak to naprawić. I to właśnie tkwiący w niej tragizm.
Jak głosi zdanie na blurbie, "Reneta" to opowieść: "O tym, że niektóre jabłka już rodzą się stare". Rodzą się, czy stają się? Optowałbym raczej za tym drugim. Determinizm społeczny, ot co. Społeczeństwo wpływa na jednostkę, tak że ta często nie może żyć tak, jakby chciała. U głównej bohaterki dzieje się to już od dzieciństwa - musi zapełniać papier, mimo że chciałaby zostawić puste miejsce, która, być może, zapełniłaby później. Musi jednak wciąż pisać swoją historię, wyrzucać pobazgrane kartki, ścierać i robić dziury w papierze, nieudolnie poprawiać literki. Czy da się uciec z tego niekończącego się labiryntu?
Książka, jak się chyba okazuje, negatywnie odpowiada na to pytanie. Nie, nie da się. Jednocześnie nie można też wiecznie uciekać od przeszłości, tych wyrzuconych, zapełnionych kartek, nieustannie co miesiąc zmieniać pracę i środowisko, w którym jednostka się obraca.
I to chyba prymarny problem tej książki. Stawia pytania i bądź to nie odpowiada na nie, bądź te odpowiedzi są niesatysfakcjonujące, negatywne, przygnębiające. A ja się z tym nie zgadzam, po prostu.