Wokół Piętna Przemysława Piotrowskiego było dość głośno – wiele wysokich not, achów i ochów, zapewnień, że książka jest świetna, zdecydowanie mniej ocen negatywnych. Zwykle w takiej sytuacji lubię się sama przekonać, na ile to jest efekt zmyślnie przeprowadzonej akcji reklamowej, a na ile rzecz faktycznie jest warta uwagi. Towarzyszy temu dreszczyk emocji – bo wydaję wyrok, chociaż prywatny i nikt oczywiście moja oceną sugerować się nie musi. Ale ocena jest – i to nawet z uzasadnieniem.
Zaczyna się mocno – i to jest plus. Nie mam tu na myśli nawet pierwszych, okrutnych morderstw dokonanych w Zielonej Górze, ale odkrycie faktu, że prawdopodobny morderca jest bliźniaczo podobny do komisarza warszawskiej policji – Igora Brudnego. Sprawa od początku jest więc nie tylko odrażająca, ale i zapowiada się na skomplikowaną oraz osobistą, wymierzoną w konkretne osoby. Rzeczony komisarz przybywa na miejsce i towarzyszy dochodzeniu, stopniowo coraz bardziej się w nie angażując. Dowody świadczą przeciwko niemu, ale dla prowadzącego śledztwo miejscowego, doświadczonego inspektora jest to zbyt oczywiste. Drugi plus to właśnie postać inspektora Czarneckiego, mądrego i wzbudzającego zaufanie człowieka o niezawodnym, policyjnym nosie - jeśli miałabym w ogóle sięgać po drugi tom, to dla niego właśnie.
Jeśli zaś chodzi o komisarza z Warszawy, to czy będzie zaskoczeniem, jeśli dodam, że Igor Brudny:
- dążąc do rozwiązania sprawy, musi rozgrzebywać swoją koszmarną przeszłość, od której dawno temu się odciął bez zamiaru powracania;
- jest bardzo dobrym, twardym, nieokazującym emocji i nieprzyjemnym, niesympatycznym gliną;
- kiedyś tam przespał się ze swoją policyjną partnerką, ale oboje uznali, że to był błąd i teraz są „tylko” przyjaciółmi;
- swoją obecną dziewczynę traktuje instrumentalnie, ale gdy grozi jej niebezpieczeństwo, stwierdza, że jest ona dla niego jednak czymś więcej niż tylko narzędziem?
Autor bardzo się postarał, żeby przyciągnąć czytelnika modnymi, chwytliwymi tematami. Nie chcę absolutnie pomniejszać wagi tych spraw, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że za dużo tego jak na jedną książkę i że miało to być takie właśnie… chwytliwe. Mamy więc molestowanie i przemoc wobec dzieci zarówno w rodzinach, jak i w instytucjach – kościół też, nie inaczej. Wiadomo, że placówka opiekuńczo-wychowawcza prowadzona przez siostry zakonne nie funkcjonuje prawidłowo, ale nikt nic z tym nie robi. Że księża – pedofile pozostają w tym kraju bezkarni. Za zamkniętymi drzwiami rozwalających się chałup w okolicznych wioskach dzieją się rzeczy, o których też nikt nie chce wiedzieć. Efektem jest obfitość okrucieństwa dokonanego przez mordercę, okrucieństwa, które przecież lubimy sobie jako odbiorcy kultury masowej czasem pooglądać i o którym lubimy poczytać. Dlatego zastanawiałam się, czy opisując oczekiwanie na konferencję dla prasy, nie miał autor na myśli także swoich czytelników: Niebo wciąż było bezchmurne, ale na horyzoncie zbierały się kłębiaste, granatowo-czarne cumulonimbusy. Powietrze było ciężkie i nasiąknięte niezdrową fascynacją jak podczas średniowiecznych publicznych egzekucji. Ludzie pragnęli kawału soczystego, podlanego krwią mięcha. Dosłownie i w przenośni.
Szybko rozwiewa się atmosfera jak z horroru, którą autor próbował wytworzyć. Nic mnie nie zdziwiło, nie zaskoczyło, nie zszokowało. Bardzo wcześnie zaczęłam się domyślać, kto może być mordercą – a to dlatego, że taki motyw był mi znany z pewnej popularnej u nas nie tak dawno serii książek. Nie dałam się zmylić tropowi kierującemu czytelnika w stronę jednego z bardziej widocznych bohaterów i gdy moje przypuszczenia okazały się słuszne – ostatecznie rozczarowałam się co do książki. Bo chociaż wciąga, czyta się ją bardzo szybko, jest jednocześnie przewidywalna. Gdybym wcześniej nie przeczytała iluś tam kryminałów, może bym się zachwyciła. Tymczasem mogę ją uznać tylko za rozrywkę na jeden wieczór lub dwa.
A po książce z tak wysokimi ocenami spodziewałam się znacznie więcej.