Często słyszę, że ktoś ma powołanie do czegoś. Przez większość życia nie wierzyłam, że realnie coś takiego istnieje. Uchwycałam to bardziej w kategorii pragnienia lub celu. Połączenia pewnych działań z pozytywnym odbiorem właśnie tych działań. Jednak czym jestem starsza, tym częściej pojawia się w mojej głowie myśl, że być może się myliłam. Granice wydają się niesamowicie cienkie między tymi wszystkimi rzeczami. Gdy dodamy jeszcze do tego skutki wynikające z działań środowiska, jest to dla mnie całkowicie niezrozumiała sprawa. Podobne rozważania pojawiły się u mnie w kontekście książki "Korona z kości".
Trzy córki – każda z nich ma swoje zadanie. Każda z nich była przygotowywana do tego zadania od momentu, gdy złapała tylko oddech. Po tych wszystkich przygotowaniach nareszcie nadchodzi czas, by wykonać swoje zadanie. Dziewczęta kończą szesnaście lat, co dla nich oznacza małżeństwo. Oczywiście nie pierwsze lepsze małżeństwo, a już na pewno nie z miłości. Małżeństwa mają spoić przylegające kraje, a przynajmniej tak brzmi oficjalna wersja. Jak brzmi nieoficjalnie? Tutaj należy przeczytać powieść, by znać odpowiedzieć.
Zdecydowałam się na przeczytanie książki "Korona z kości", ponieważ ujął mnie pomysł. Wydawał się czymś niekonwencjonalnym. Owszem, podobne wątki dość często pojawiają się w literaturze fantasy, jednak tutaj miałam wrażenie, że pojawi się powiew świeżości i złamania pewnych schematów. Po części tak było, lecz niestety mimo tej zalety całość nie spełniła moich oczekiwań. Czemu?
Zaczynając tradycyjnie od stylu – był przyjemny w odbiorze. Książkę naprawdę czytało się szybko i z taką dozą przyjemności. Niestety czytając, nie miałam poczucia wyjątkowości stylistycznej. Język jak każdy inni, nic nieznanego, nic wyróżniającego. Dla mnie to zawsze rodzaj strzelenia sobie w stopę. Powieść nie jest w stanie zapewnić czytelnikowi dozy pamięci. Tym bardziej że głównym problemem był fakt, że mieliśmy przedstawioną perspektywę trzech sióstr. Stylistycznie prawie w ogóle się nie różniły. Musiałam intensywnie się skupiać, by nie zapomnieć, o której akurat czytam. Brakowało też wystarczającej liczby opis, co sprawiało, że moja wyobraźnia działała w ograniczonym zakresie.
Fabularnie też było bardzo różnie. Przede wszystkim książka jest wyjątkowo nierównomierna. Były momenty, kiedy nie mogłam się oderwać od lektury, a były momenty, kiedy czytanie było powolną śmiercią z nudów. Mocno mnie to frustrowało. Jednak z takich istotnych zalet, zwrócę uwagę, że całość okazała się dla mnie nieprzewidywalna. Trafiły się właśnie motywy, które w jakiś specyficzny sposób obalały schematy i konwenanse literatury fantasy.
Co do bohaterów, to nie mam zbyt wiele do powiedzenia, ponieważ ich kreacja ma wiele do życzenia. Przede wszystkim są niezwykle do siebie podobni, co nie dawało mi możliwości do głębszego przywiązania się do którekolwiek z nich. Oczywiście miałam takich, których bardziej lub mniej lubiłam, ale to wszystko odbywało się w takim powierzchownym stopniu. Natomiast same siostry były też bardzo do siebie podobne. Tutaj został wykorzystany zabieg głównej cechy. Każda z nich miała coś swojego i cos wyolbrzymionego, powiedziałabym, że miejscami wręcz karykaturalnego. Nie satysfakcjonuje mnie to. Z chęcią przyjrzałabym się głębszej analizie psychologicznej. A książka miała co do tego olbrzymi potencjał.
Z "Koroną z kości" spędziłam przyjemny czas, ale to za mało dla mnie, by uznać powieść za wystarczająco interesującą i godną polecenia. Ze smutkiem stwierdzam, że mamy o wiele więcej lepszych powieści z tego gatunku. Nie żałuję czasu, który z nią spędziłam, bo jak sami czytacie, pojawiły się istotne zalety. Jednak raczej nie planuję w przyszłości wracać do kontynuacji, gdy już pojawi się na polskim rynku.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl