Jesienią ubiegłego roku miałam okazje czytać „Jak dawniej jadano”, która to pozycja przypadła mi do gustu. Zatem, gdy pojawiła się „Jak dawniej leczono” nie zastanawiałam się ani chwili.
Książka została podzielona na cztery rozdziały a każdy z nich obejmuje inny okres w naszych dziejach. Od starożytności aż po czasy XIX w. Ujęto w niej skandaliczne procedery „leczenia” a śmiem powiedzieć - raczej jego braku. Możemy w niej znaleźć wzmianki o znanych nam z historii medykach, uznawanych za „wybitnych” w swoich czasach. Lekarze „leczyli” poprzez wróżenie z kości, stawiali diagnozy na podstawie układu planet przez co bardziej przypominali astrologów niż medyków. Dotyk w leczeniu raczej nie był wskazany, chyba, że do zabiegu, który wymagał znieczulenia a takowego w owych czasach nie było, zatem silni postronni mężczyźni byli zmuszeni unieruchomić „pacjenta” aby operacja mogła się odbyć. Aż śmiech połączony z przerażeniem mnie ogarniał, gdy czytałam o niektórych średniowiecznych praktykach stosowanych na boga ducha winnych ludziach. My, w tej chwili niejednokrotnie czujemy się poszkodowani przez leczenie niektórych lekarzy. Jednak, co ci niewykształceni biedacy mogli wtedy powiedzieć? Do kogo złożyć skargę? Chyba tylko do samego Boga w którego wierzyli w danym wieku.
Rozumiem, dlaczego mój dziadek urodzony w 1910 roku na lekarzy mówił „łapiduch”. Bo miał porównanie tego jak medycyna się rozwinęła w przeciągu jego 85-letniego życia.
„Hipokrates wolał zaufać własnym oczom i uszom oraz polegać na tym, co wyczuwał dłońmi. (…) dzięki temu zdołał poczynić krok od magii do medycyny”. To jeden z cytatów, który zakotwiczy się w mej pamięci na długo, bo ludzie wtedy o uzdrowienie zanosili modły do swoich bóstw z prośbą o uzdrowienie. Czytając takie przykłady i to jak ludzie w owych czasach „się leczyli” już wiem, dlaczego Hipokrates odgrywa tak ważną rolę na tym szczeblu nauki.
Średniowieczna lekarka pisała, że kobieca macica wędruje i może zadławić właścicielkę. Molier pisał o wykształconych i znających łacinę lekarzach, którzy tak naprawdę nie mieli pojęcia o leczeniu.
Duża część książki poświęcona jest leczeniu nostalgii a praktyki jakie stosowano do jej łagodzenia powodują u mnie migrenę. A na zakończenie przytoczę cytat z początku książki: „Od 2400 lat chorzy uważają, że lekarze postępują właściwie; przez 2300 lat było to błędne mniemanie”. I jeszcze nasuwa mi się taka refleksja, przez dziesięciolecia Święta Inkwizycja paliła na stosie czarownice a to po prostu były szeptuchy, które w przeciwieństwie do „lekarzy” potrafiły pomóc cierpiącym. Były konkurencją dla medyków a ci „w białych rękawiczkach” pozbywali się ich.
Książka momentami okropna, przyprawiająca czytelnika o mdłości ale jakże genialna w swej treści.
Współpraca barterowa z Wydawnictwem RM.Cz