„Kobieta w białym kimonie” to poruszający portret dwóch kobiet: jednej rozdartej między tradycją a sercem i drugiej poszukującej odpowiedzi na pytanie, czym naprawdę są dom i rodzina.
Nie wiem, czy istnieje lepsze podsumowanie niż to, które możemy znaleźć na okładce książki. Książki, która już od kilku pierwszych słów sprawia, że chce się więcej; że pragniemy zagłębić się w historię, poznać jej rozwój i zakończenie, zatopić się w przeżyciach bohaterów. Po kiepskim początku roku, powieść Any Johns ratuje honor stycznia.
Okładka. Kocham tę okładkę. Mogłabym się wpatrywać w nią godzinami. Jest fantastyczna. Subtelna, elegancka, bardzo kobieca, ale jednocześnie idealnie oddająca treść książki. Biel, róż, złoto - to całkowicie moja estetyka. Nie wiem, czy mam w swoich zbiorach coś piękniejszego, szczególnie jeżeli od okładki przejdziemy do tekstu właściwego.
Powojenna Japonia i obyczaje, które dziś wydają się być absurdem. Zaaranżowane przez surowego ojca małżeństwo to dla siedemnastoletniej Naoko szansa na dostatnie życie, wysoki status społeczny i szacunek wśród ludzi - tak istotne elementy w małej, japońskiej społeczności tamtych czasów. Młode serce wie jednak lepiej i rwie się do przypadkowo napotkanego marynarza. Związek z nim oznaczałby prawdziwą miłość, ale jednocześnie hańbę dla rodziny, która nie wybaczyłaby dziewczynie takiego upokorzenia. Czy tak młoda bohaterka jest w stanie podjąć prawdopodobnie najtrudniejszą decyzję w swoim życiu? Decyzję, która zaważy na całej jej przyszłości? I jakie będą jej konsekwencje?
Ameryka. Współczesność. Świat dziennikarki Tori legł w gruzach po natrafieniu na list, który kwestionuje całą wiarę w siłę rodziny. Strzępki informacji otrzymanych od umierającego ojca są jej siłą napędową. Tori rozpoczyna prywatne śledztwo, a najważniejszym krokiem jest dla niej daleka podróż, której cel ma być odpowiedzią na wszystkie pytania.
Nie przypominam sobie książki, która tak bardzo chwyciłaby mnie za serce. Nie wiem, czy to kwestia obecnych wydarzeń w naszym kraju, czy może mojej uśpionej przez średniej jakości mafijne romanse wrażliwości, ale po lekturze powieści Ani Johns jestem skłonna stwierdzić, że siła naprawdę jest kobietą; że tylko przedstawicielki płci pięknej są w stanie podejmować trudne wybory, mierzyć się z ich konsekwencjami, rzucać na szalę całe dotychczasowe życie, by poznać prawdę oraz samą siebie. ,,Kobieta w białym kimonie'' to nic innego jak cudowna opowieść o determinacji, miłości, waleczności, tajemnicach i tradycji, która nie zawsze współgra z pragnieniami serca. Nie chcę zdradzać wiele. Mam wrażenie, że któregokolwiek wątku bym nie poruszyła, musiałabym uraczyć Was kilkoma spoilerami, a tego wolałabym nie robić. Wolałabym, abyście czerpali taką samą przyjemność jak ja.
Ana Johns pisze w niezwykle... elegancki sposób. Choć zdania są proste i zrozumiałe, to jednak tkwi w nich coś niezwykle fascynującego. Czuje się kobiecą rękę i to również mocna strona tej książki. Nie brakuje tu również historycznych smaczków, ciekawostek, informacji, o których nie nauczymy się w szkole. Ta powieść to skarbnica mądrości - historycznej, kulturowej, ale również zwyczajnej, życiowej. Ja jestem oczarowana.