„Faulkner wywarł ogromny wpływ na literaturę XX wieku, trwa nadal jako mistrz, ale wielu czytelników pozostaje nieznany” powiedział w jednym z wywiadów tłumacz owej publikacji, Jacek Dehnel. „Od czytelnika zależy czy będzie śledzić samą historię, opowiadaną zresztą wcale nie najłatwiejszym językiem, czy też podziwiać zastosowane przez autora w drugim planie subtelne nawiązania, aluzje, metapoziomy tekstu”. I coś w tym jest, bo czytanie Faulknera do łatwych nie należy. Faulkner wymaga czasu, skupienia i wgryzienia w tekst, obrania własnej drogi interpretacji. To wymagający pisarz, dlaczego?
Addie umiera. Umiera, ale na swój sposób. Leży przy uchylonym oknie, przez które do jej uszu dochodzi odgłos heblowania desek na trumnę. Słyszy pracę swojego syna, Casha, który każdy drewniany element pokazuje jej. Wyciąga ręce i czeka na tą twarz w oknie. Twarz od szyi, jak obciętą od korpusu. Czeka na jej spojrzenie i akceptację. Jedna deska, druga, wbijanie gwoździ, przycinanie i znowu heblowanie.
Popatrz, mówią oczy Casha.
Tak, mówi ona.
Aż będzie cała, zbita jak skrzynka na narzędzie. Gdy będzie gotowa, wtedy umrze.
Jednak Addie w tym łóżku wadzi się ze śmiercią, która się o nią upomina. Krok do przodu, potem dwa do tyłu. Ta walka to taniec dwójki kochanków. Addie tonie w ramionach kostuchy, gdy ta tuli ją do siebie i czuje coraz słabiej bijące serce. Dwa kroki w przód, potem kolejny i obrót. Addie traci dech, poddaje się, hebel szumi, jak muzyka w tle. Trzy, cztery... aż ona zamiera, serce cichnie, osuwa się w ramionach śmierci. To już. Trumna zrobiona.
Wkładają ją z „głową w nogach”, by się suknia ślubna rozłożyła.
I wiozą tam, gdzie chciała, gdzie ich zobowiązała, gdzie wymusiła od nich przyrzeczenie, powiedziała swą ostatnią wolę. Wiozą ją do rodzinnego grobu oddalonego o kilkadziesiąt mil od domu. Wody rzeki buntują się, most się zrywa. Potem jest pożar i ogień i wszystko wskazuje na to, że powinni zawrócić. Ale przecież uparta matka i trumna z nią w środku i obietnica... Natura i ludzie nie chcą jej dać „odpoczynku wiecznego”. Nawet dorosłe dzieci spierają się między sobą o rację, o drogę, o słowa, jakie kiedyś padły, a które okazują się być wbite w nich, jak gwoździe w heblowane deski. Gdy wybrzmiewają okazują się być nader niedorzeczne. Jak oni wszyscy. Mąż, czworo synów, córka w niechcianej ciąży i ona, zabita deskami kobieta, która leży sztywno, jak lalka w pudełku. Jak lalka w welonie z moskitiery, który zasłania dziury w głowie. Wygląda jak panna młoda w śmiertelnym wyprężeniu, którą ułożono z nogami w głowie.
Trzeba jechać. W upale zwłoki coraz bardziej się rozkładają, jak i oni. Rodzina niby spięta w jedności z czasem zaczyna się rozpadać. Rozsypuje się, jak piasek pomiędzy palcami. Na wozie siedzi grupka ludzi, którzy tak naprawdę są dla siebie obcy. Każdy ma siebie dla siebie i nikt nikogo nie zna. Zlepek przypadkowego rodzeństwa, dorosłych półsierot z ojcem w niedzielnej koszuli.
Rozpisana na głosy „Gdy leżę, konając” sprawia, że stajesz się każdym z bohaterów. Jesteś milczkiem, czasem dziwnie myślącym mężczyzną, czasem kobietą, którą zaprząta myśl o rosnącym brzuchu i dziecku w nim. Rodzina odprowadza matkę na cmentarz, a ty zaglądasz im do głów, jak lekarz. Patrzysz ich oczami i próbujesz wysupłać sens tego bycia razem. Szukasz lepiszcza pomiędzy tymi, którzy jeszcze żyją i nijak nie możesz go znaleźć. Nikt do nikogo nie pasuje. Każdy ma wiele kantów, o które można się zranić i nawet milczenie pomiędzy nimi nie jest takie, jak powinno być. Drażni, łaskocze jakoś nerwowo. Pod cienkimi powiekami drgają emocje. Nikt nie oddycha normalnie, włącznie z tobą. Każdy buzuje wewnętrznie i od tych uczuć aż brak im słów. Te utknęły w przełykach, jak kołtuny – u każdego. Drażnią nerwy i puchną coraz bardziej.
Ostatni spacer z mamą, jej pożegnanie – czy to aby nie sprawdzian dla rodziny? A może to ich ostatnie wspólne momenty, bo od pochówku nic już nie będzie takie samo? Oni na wozie i drewniana trumna zbita z heblowanych desek – co będzie potem? I czy coś w ogóle będzie?
Faulkner ma swój literacki rytm, który każdy odczuje wedle siebie. Faulkner pisze tak, że jego powieści można odbierać wielorako, na wiele głosów, znaczeń i poziomów. Sięga po przeskoki myśli, czasu i osób. Autor, jak wprawny kucharz – coś dodaje, coś ujmuje, czasem miesza, acz delikatnie. Jego tekst jest inteligentnie przemyślany w każdym detalu, jednak nie należy do łatwych w odbiorze. Dlatego kilkakrotne sięganie po książkę nie jest niczym złym – jeśli czytanie męczy, odłóż ją. Daj sobie czas, dojrzej wewnętrznie i próbuj ponownie. W którymś momencie, bo ten prędzej, czy później nadchodzi – zatopisz się czytelniczo. William Faukner porwie cię na wyłączność, ale musisz być cierpliwy.
Smutna. Prawdziwa. Trudna.
za czas spędzony w literackim świecie dziękuję SZTUKATER
#agaKUSIczyta