Czasem sformułowanie „póki śmierć nas nie rozłączy” nic nie znaczy.
Winifred jest samotna. Mieszka w domu na cmentarzu, gdzie pochowana została jej matka, z ojcem który nigdy nie pogodził się z utratą ukochanej żony i psem, który przez większość część dnia śpi. Życie nie jest łatwe, ale cóż, takie już jest, nieprawdaż?
Te wakacje nie mają różnić się zbytnio od innych. Wini z przyjemnością oddałaby się rutynie i spacerom po zniszczonym cmentarzu, jednak nadchodzące widmo bezdomności, które znienacka zawisa nad bohaterami, staje się pierwszym kamyczkiem w lawinie zdarzeń, która przemocą zepchnie wszystkich z utartych szlaków i rzuci na głębokie wody dorastania.
Pieśni żałobne dla umierających dziewcząt to jest dla mnie totalne 10/10. Nie wiem czy mogę nazwać tę książkę objawieniem, ale tak właśnie ją postrzegam. Wini jest postacią niezwykłą w wielu aspektach, mimo odrzucenia z jakim musi się codziennie borykać ze strony innych dzieci, które nigdy nie przepuszczają okazji, by się z niej naśmiewać poprzez osamotnienie, które towarzyszy jej od pierwszych dni życia. Utrata matki, brak bliskiej rodziny i ojciec, który choć się stara to jednak nie potrafi pogodzić się ze śmiercią żony i zaniedbuje córkę goniąc za mrzonkami o duchach. A jakby tego było mało na scenę wjeżdża całe na biało dorastanie i trudne tematy, które w tym wieku hurtem zasiedlają głowy nastolatków.
Ilość traum i problemów z jakimi zmusza bohaterkę do poradzenia sobie autorka jest niemal nieludzka, a jednak pozostawiona sobie dziewczynka rozkłada wszystko po kolei na części pierwsze i kombinuje lepiej niż nie jedne dorosły, by z każdego ambarasu wyjść obronną ręką.
Sama nie wiem co podobało mi się bardziej: płynny, giętki i nieco szalony język, którym posługiwała się bohaterka, czy to w jaki sposób została wykreowana. Cherie Dimaline która, jak już wspomniałam, nie szczędzi Wini trosk i kłopotów, tworząc jej postać uplotła stworzenie chaotyczne i przerażone do głębi a jednak najmilsze i najukochańsze. Drobne ciało opanowane przez nerwice i bolesny overthinking, ciągłe autodocinki i samotność oswaja czytelnikom, zwłaszcza tym młodszym niestandardowych bohaterów. Bo przecież nie wszyscy muszą być głośni, przebojowi i odważni.
Autora przeprowadza czytelnika u boku głównej bohaterki przez okrutne docinki rówieśników, hejt, znęcanie się, inność czy klasyczne problemy z dorastaniem, złamanym sercem i odrzuceniem. Te gorzką pigułkę osładza promieniami pierwszej miłości i przyjaźni. Ludźmi, którzy potrafią kochać i robią to mimo przeciwności losu. Nieco marzycielska i romantyczna, jednocześnie smutna i przerażająca, ale nie jak w horrorze, gdzie czai się na ciebie potwór tylko boleśnie realistyczna, gdy chodzi o zło, czające się pod ludzką skórą ta powieść skradła moje serce. Nie umiem otrząsnąć się z wrażenia, które we mnie wywołała, bo w głównej bohaterce widzę cząstkę siebie i cząstkę pewnej dziewczynki, którą dobrze znam, a która jest jeszcze za mała na te opowieść.
Podsumowując wszystko jestem zachwycona Pieśniami żałobnymi dla umierających dziewcząt. Nie mogłam oderwać się od czytania i co mi się naprawdę rzadko zdarza, pozaznaczałam najlepsze cytaty, które przypominają mi o takich prostych życiowych prawdach, o których na co dzień zapominamy, a nie powinniśmy. Ta książka zafundowała mi kaca książkowego na wiele dni, bo czytając ją czułam się jakbym przemierzała te opowieść wraz w Wini, i to właśnie po tym można poznać prawdziwie dobrą książkę. Choć tom już odłożyło się na stół, opowieść w czytelniku żyje dalej.
Gdybym mogła dać 100/10 to bym dała, ale że skala jest 10/10 to daję max.
I polecam.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję
Domowi Wydawniczemu Rebis
#współpracabarterowa
#współpracarecenzencka
#współpracareklamowa