Po ,,Czas Gierka'' Gajdzińskiego sięgałam bez większych oczekiwań – ot, myślałam, poczytam sobie wreszcie o człowieku, którego nazwisko bardzo często padało jako odpowiedź na jedno z pytań umieszczonych w ankiecie, którą miałam pecha przeprowadzać na studiach. Pecha, bo ankieta była tragicznie skonstruowana i tak tendencyjna, że momentami ze wstydu aż mnie skręcało.
I nawet mimo tego, że nie oczekiwałam, że ta książka będzie dobra, że zmieni jakoś moje życie, rzuci nowe światło na dekadę Gierka, to i tak się rozczarowałam. Bo widzicie, książki o historii, o postaciach historycznych, bitwach i nawet o konstrukcji radzieckich samolotów można pisać dobre. Zajmujące. Takie w trakcie których lektury przemknie czytelnikowi przez myśl: ach, więc to tak to...
Gajdziński nie ma tego talentu. I nie wiem czy to wina korekty, czy to wina stylu samego autora (który, co mnie dziwi, jest ogólnie rzecz biorąc raczej chwalony), ale ,,Czas Gierka'' czytało mi się źle. Topornie. To, co miało być zwykłą wycieczką w przeszłość szybko okazało się w ciężką, żmudną i przede wszystkim nudną wyprawą.
I żebyście nie mieli wątpliwości: nie mam nic przeciwko zdaniom wielokrotnie złożonym. Naprawdę. Sama dość często ich używam. Ale takie zdania muszą być ładnie skonstruowane. Muszą brzmieć. A zdania Gajdzińskiego nie brzmią. Wyglądają za to czasami tak, jakby wrzucał w nie słowa ,,potencjalnie pasujące'' po to, żeby zwiększyć ich objętość (np. ,,Nie z pierwszego jeszcze szeregu, ale z obiecującymi widokami na przyszłość.'')
Co gorsza Gajdziński niepotrzebnie wyzłośliwia się w swojej książce. Doskonale rozumiem, że można nie lubić okresu PRL-u, że można nie darzyć osób będących wówczas u władzy specjalnym sentymentem albo podziwem. Jednak tworzenie opisów w stylu:
,,Czasem jest też zmuszony odwiedzać rodziny górników, którzy zginęli w nierzadkich podczas jego śląskich rządów katastrofach'' (zupełnie jakby Edward Gierek był osobiście odpowiedzialny za zawały w kopalniach)
czy:
,,Gierek zapomniał dodać, że ostatni raz zjechał pod ziemię w belgijskiej kopalni w Zwartbergu w 1946 roku. Od tego czasu pracował już wyłącznie w aparacie partii komunistycznej'' (jak rozumiem, wedle autora, pracując teraz ,,za biurkiem'' nie mogę już nigdy-przenigdy żadnemu pracownikowi fizycznemu powiedzieć, że doskonale rozumiem, jak beznadziejną i niskopłatną ma pracę, bo skończyłam pracować w magazynie jakieś pięć lat temu i od tego czasu, o zgrozo, nie podniosłam z poziomu podłogi na wysokość ramion żadnego koła dwumasowego?)
albo:
,,Tak jakby socjalistyczne państwo nie mogło spełnić jednocześnie dwóch, zaledwie dwóch, najważniejszych dla człowieka potrzeb – bezpieczeństwa i bezpieczeństwa socjalnego''* (podpowiadam, że ,,demokratyczne państwo prawa'' wciąż nie potrafi ich spełnić);
było w pewnym sensie bardzo irytujące. Bo widzicie, kiedy sięgam po książkę pana Kershawa o Hitlerze, to nie robię tego dlatego, że mamy z Kershawem podobne podejście do tematu i możemy się – hehe – powyzłośliwiać na NSDAP, ale dlatego, że książka została rzetelnie, obiektywnie, dobrze i ciekawie napisana. Innymi słowy: czytając ,,Czas Gierka'' byłam zainteresowana tematem, a nie złośliwostkami autora. Fakt, że Gajdziński nie był w stanie się od nich powstrzymać uważam za rażący brak profesjonalizmu w książce tego typu. Tak samo, jak to, że autor z wielką lubością cały czas podkreślał brak wyższego wykształcenia u poszczególnych postaci. Nie ma to jak połechtać sobie ego pisząc ,,literaturę faktu'', prawda?
A jak z samą treścią? Najlepiej podsumowuje ją chyba tylko stwierdzenie, że ,,nie dowiedziałam się nic nowego''. Zupełnie. Ani trochę. Nawet odrobinę.
Ale w książce są zdjęcia. I są ładne. Chociaż papier jest taki sobie i okładka miękka.
Nie polecam, nie odradzam. Mnie, w każdym razie, Gajdziński porządnie wynudził i poważnie wątpię w to, żebym miała kiedyś w przyszłości sięgnąć po inną książkę jego autorstwa.
**książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
*A to tylko wyraźniejsze przykłady z pierwszych ~100 stron. Dalej nie chciało mi się już notować.