Tajny projekt #2 Brandona Sandersona pokazuje, że popularność tego autora stała się już tak duża, że nie boi się on wypuszczać na rynek również słabszych książek, być może stanowiących odskocznię od niewątpliwie wyczerpującej realizacji szeroko zakrojonych planów opisania fikcyjnego uniwersum Cosmere, które Sanderson realizuje z podziwu godnymi konsekwencją i systematycznością. To, że w międzyczasie zdołał napisać jeszcze cztery niezapowiadane wcześniej książki jest zadziwiające, ale po lekturze pierwszej z nich (przy wyborze lektur nie trzymałem się kolejności tajnych projektów) zaczynam podejrzewać, że tempo ich powstawania odbiło się w znaczący sposób na jakości treści.
Powieść jest hybrydą fantasy i science fiction, opartą na mocno zużytym koncepcie podróży międzywymiarowej do świata alternatywnej, średniowiecznej Anglii, w której funkcjonuje magia a tamtejsi bogowie musieli mocno wzorować swoje osobowości i sposoby działania na mitologii nordyckiej. Do tego autor dokłada drugi, równie mało oryginalny pomysł amnezji u głównego bohatera, która sprawia, że czytelniczki i czytelniczy muszą mu towarzyszyć przez dziesiątki stron w męczącej procedurze odgadywania kim jest i co takiego schrzanił w swoim ziemskim życiorysie, że musiał uciekać do innego wymiaru. Jego jedyną nadzieją wydaje się być podręcznik przetrwania, który niestety ulega rozpadowi na nadpalone kartki rozrzucone po okolicy a ostatecznie okazuje się być kiepskim żartem autora. W zamierzeniu miał być on (podręcznik, nie autor) zapewne elementem humorystycznym, przenikającym całą fabułę w miarę czytania przez głównego bohatera kolejnych fragmentów, które nieodmiennie okazywały się doprowadzonym do skrajności marketingowym bełkotem, pełnym typowych dla tego typu "tfurczości" sloganów, odnośników, zastrzeżeń i not prawnych. Nie śmieszą mnie one w rzeczywistości a w książce głównie irytowały i nużyły, być może zdradzając też głównemu bohaterowi informacje istotne dla przebiegu fabuły. Wypełnienie bełkotem jednej czwartej książki to w moim przekonaniu beznadziejny pomysł, który skutecznie psuł mi przyjemność z lektury. Szkoda, bo sam pomysł, chociaż sztampowy, został przez Sandersona sprawnie zrealizowany.
Książka została ładnie wydana w twardych okładce z tłoczonymi i pozłacanymi zdobieniami, które jednak zostały wykonane niestarannie i ścierają się, zwłaszcza na malutkich literkach na tylnej okładce. Wydawnictwo MAG zdecydowało się także na wykorzystanie nietypowego papieru o nieomalże beżowo-ciemnożółtym kolorze, który moim zdaniem nie prezentuje się dobrze. Książka zawiera też sporo czarno-białych grafik i kilka kolorowych ilustracji na grubych, matowych kartkach. Nie wyglądają źle, ale trochę szkoda, że nie użyto gładkiego papieru lepszej jakości.