Chyba daruję sobie jakikolwiek wstęp, ponieważ ten tytuł nawet na niego nie zasługuje. Powiem tyle, przeczytałam z ciekawości czy jest to aż takie złe - spoiler: jest jeszcze gorsze.
"Credence" autorstwa Penelope Douglas opowiada o siedemnastoletniej Tiernan, która pochodzi z bogatego domu. Jest córką znanego producenta filmowego, a jej dzieciństwo opiewało w luksus, choć było zdecydowanie ubogie w uwagę rodziców. Państwo de Haas, z racji na wiszące nad jednym z małżonków widmo śmierci z powodu choroby, pewnego dnia postanawiają odebrać sobie życie, osierocając nastolatkę. Dziewczyna spodziewa się, że zostanie sama, jednak otrzymuje niespodziewany telefon od mężczyzny, który okazuje się być jej jedynym żyjącym krewnym. Daje jej on wolną wolę w kwestii wyboru, dlatego Tiernan postanawia przenieść się na odludzie i trafić pod opiekę przybranego wujka Jake'a oraz jego dwóch synów.
Zacznę może od omówienia kwestii, która niestety jest główną częścią książki, a mianowicie bohaterów. Nie będę teraz nawet przesadzać, mówiąc ze Tiernan jest absolutnie najgłupszą bohaterką książkową, jaką dane mi było poznać. Poważnie, dawno nie miałam do czynienia z tak tępą osobą. Nie jestem w stanie inaczej jej określić. Nie usprawiedliwia jej nawet młody wiek, bo to co wyprawia i co myśli jest zwyczajnie głupie i niewłaściwe na każdym polu, niezależnie czy przejdzie to przez głowę dwunasto-, siedemnasto- czy trzydziestolatce. Wujek Jake natomiast z początku zdaje się być po prostu dojrzałym facetem, który chce tej biednej dziewczynie zapewnić dom, tylko po to aby niedługo po tym zacząć o niej fantazjować. Szanujmy się, mam już dosłownie gdzieś to, że nie ma między nimi żadnych więzów biologicznych - jest to niewłaściwe, tym bardziej jeżeli weźmiemy pod uwagę jeszcze wiek bohaterów (co swoją drogą pewnie na większości czytelników nie zrobi zaskoczenia, bo ostatnio jest jakiś wysyp książek z wątkiem erotyczno-romantycznym między chłopami po czterdziestce i dziewczynkami, które ledwo stały się pełnoletnie). Mamy jeszcze młodszego syna o imieniu Noah, który naprawdę budził we mnie nadzieję, że będzie jedyną normalną postacią w tej książce (spoiler: szybko ta nadzieja umarła). No i wisienka na torcie - starszy syn, Kaleb. Jakbym miała opisać tę postać jednym słowem to miałabym wahanie czy byłby to "psychol" czy "dzikus". Kaleb jest postacią wręcz zwierzęcą, bo jedyne co robi to śpi, poluje, je, załatwia potrzeby fizjologiczne i zaspokaja swoje potrzeby seksualne. Co do tej ostatniej kwestii, nie ma w tym kontekście żadnych hamulców, dlatego przy pierwszym spotkaniu z Tiernan musi wziąć co chce, nie patrząc na jej odmowę. Pomińmy już fakt, że dziewczynie oczywiście się to podoba, bo przecież nie mogło zabraknąć starego, dobrego romantyzowania gw*łtu (to ironia jakby co). Cały ten jego dziki charakter dodatkowo podkreśla to, że autorka zrobiła z Kaleba niemowę, czego geneza swoją drogą jest tak naciągana, że jak do niej dotarłam to nie wiedziałam czy parsknąć śmiechem czy pozostawać z miną wyrażającą pełne zażenowanie.
Skoro nasz złoty kwartet jest już przestawiony, zapraszam na krótkie przedstawienie innych rzeczy, którymi ta książka mnie zdenerwowała. Po pierwsze: nie mogę nazwać tej książki inaczej niż mianem porno na papierze. Ja wiem, że to jest erotyk, ale powielę tekst, który widziałam w wielu innych recenzjach - nawet porno potrzebuje jakiejś fabuły. No a fabuły w tej książce nie ma. Gdyby odjęło się te wszystkie sceny erotyczne to ta książka byłaby dosłownie o niczym. Po drugie: romantyzowanie obrzydliwych rzeczy i szkodliwość tej książki. Nie mogę siedzieć z zamkniętą buzią, kiedy pojawia się romantyzowanie gwałtu. No po prostu nie mogę. To już samo w sobie jest cholernie szkodliwe, a jak dodamy do tego jeszcze "pokrewieństwo" między bohaterami to staje się to jeszcze gorsze. Ah, zapomniałam o jednej kwestii, no bo Tiernan owszem nie jest biologiczną bratanicą ani kuzynką męskich bohaterów, ale no jednak Noah i Kaleb to bracia z krwi i kości, co nie przeszkadza im w zupełności aby jednocześnie uprawiać seks ze swoją "kuzynką". Daję ostatnie słowo w cytat, bo żeby obrzydliwości nie było za mało, Jake każe dziewczynie mówić na siebie "wujek", natomiast jego synowie za każdym razem podkreślają, że to ich "kuzyneczka". Jest jeszcze jeden aspekt który według mnie wymaga poruszenia. Wielokrotnie w momencie kiedy mamy punkt widzenia facetów, podkreślane jest jaka to Tiernan jest drobniutka i malutka, a w scenach erotycznych praktycznie zawsze pojawia się opis dwóch warkoczyków, które opadają jej na piersi, co (może tylko mi) kojarzy się z obrazem dziewczynki, a nie kobiety. Jest to po prostu obrzydliwe w zestawieniu z tym wszystkim co ma miejsce.
Z czystym sumieniem wystawiam tej książce jedną gwiazdkę, bo niestety nie można dać zero. Nie polecam. Absolutnie nikomu. A jeżeli ktoś jednak zdecyduje się sięgnąć, to żeby nie było, że nie ostrzegałam.