"I podobnie jak w przypadku ulubionego filmu, niezmienność przyjaciółki jest tym, co lubisz w niej najbardziej".
Od dawna już żadna książka nie wyzwoliła we mnie tyle dylematów natury moralnej, jak "Coś pożyczonego". W zasadzie, do tej pory zastanawiam się, jak sama postąpiłabym, gdybym znalazła się na miejscu głównej bohaterki. Wydawałoby się nawet, że ta banalna historia skończy się dla mnie wraz z przeczytaniem ostatniej strony książki. A jednak, tylko tak mi się wydawało, gdyż moje myśli cały czas uciekają do wartości przyjaźni w naszym życiu i jej różnorodnych odcieni.
Emily Giffin to amerykańska autorka, która ukończyła Uniwersytet Virginia i rozpoczęła pracę w kancelarii adwokackiej na Manhattanie. Po jakimś czasie, gdy wyjechała do Londynu rzuciła jednak karierę i poświęciła się pisaniu. Autorka mieszka obecnie w Atlancie z mężem i trójką dzieci. "Coś pożyczonego" to jej debiut, który został wydany w 2004 r.
Darcy i Rachel to przyjaciółki niemal od zawsze, które diametralnie się od siebie różnią. Pierwsza jest bowiem przebojowa, druga natomiast nie potrafi docenić swojej wartości. W swoje trzydzieste urodziny, Rachel po szalonej imprezie budzi się u boku Deksa – narzeczonego Darcy, z którym jej przyjaciółka bierze niebawem ślub. Ta noc to początek zmian, jakie wystawiają na wielką próbę wieloletnią przyjaźń obu kobiet.
"Coś pożyczonego" to książka skierowana w głównej mierze do kobiet, bowiem porusza, bardzo głęboko, temat kobiecej przyjaźni, która nie zawsze jest taka, jak się wydaje. Muszę przyznać, że po lekturze historii Rachel i Darcy, cały czas zastanawiam się nad tym, ile w każdej tego typu więzi - zazdrości, współzawodnictwa i chorego przywiązania. Zastanawiam się także nad tym, czy kobieca przyjaźń, taka kryształowa i idealna w ogóle istnieje, gdyż mam co tego wielkie wątpliwości. Nie sądziłam, że ta powieść aż tak mocno skłoni mnie do tak głębokich refleksji i analizowania własnych tego typu relacji. Emily Giffin udało się więc to, co często umyka innym autorom – skłonić czytelnika do przełożenia fikcji literackiej na własne życie, a to bardzo dużo, jak na zwykłą wydawałoby się powieść obyczajową. Powieść, która wciągnęła mnie od pierwszej do ostatniej strony, bowiem nie mogłam doczekać się zakończenia, wyobrażając sobie różne scenariusze losów obu bohaterek.
Emily Giffin przedstawiając historię zdrady oraz prawdziwego oblicza przyjaźni pomiędzy nastawioną na siebie Darcy, a przebywającą ciągle w jej cieniu, Rachel, pozwoliła czytelnikowi na własną ocenę zachowań bohaterów, co niewątpliwie wpływa na to, że fabuła zyskuje na atrakcyjności. Ciężko bowiem przyznać rację tylko jednej bohaterce, gdy pozna się wszystkie elementy składowe tej skomplikowanej relacji, występujące zarówno po jednej jak i po drugiej stronie. Muszę przyznać, że podczas lektury tej książki, moje uczucia zmieniały się niczym w kalejdoskopie – raz przyznawałam rację Rachel, a znowu innym razem potępiałam ją za takie zachowanie. Summa summarum do dzisiaj nie potrafię powiedzieć jednoznacznie, która z przyjaciółek była bardziej winna całej tej zaistniałej sytuacji i cały czas się nad tym problemem głowię. Złożoność ich relacji oraz obiektywne przesłanki tylko utrudniały bycie sędzią w ich konflikcie.
Myślę, że naczelną cechą tej powieści, jaka powinna przemawiać za jej sięgnięciem jest realizm sytuacyjny oraz trudny, moralny dylemat, jaki wywołuje szereg rozmyślań. Dość dobrze rozbudowana płaszczyzna psychologiczna, pozwala zajrzeć w głąb kobiecej psychiki, a także poznać różne barwy słowa lojalność. Nie spodziewałam się, że książka ta będzie aż tak dobra, jestem więc mile zaskoczona jej lekturą. Polecam zdecydowanie każdej kobiecie, bez wyjątku.