Sięgając po książkę byłam nastawiona na kryminał, zgodnie z zapowiedzią od wydawcy. Ale wydaje mi się, że nie można jej nazwać takim typowym kryminałem. Owszem, jest tu morderstwo - do małego miasteczka przyjeżdża po wielu latach Marie-Helen, dziewczyna, która kiedyś łamała serca miejscowym chłopakom. Zawsze otaczał ją nimb tajemnicy, wszyscy się w niej kochali, ona wiązała się na krótko z którymś, po czym bez słowa rzucała, sięgając po jakiegoś innego. Nie przysporzyło jej to przyjaciół. Historia jej pochodzenia też była niejasna. Dziś dojrzała kobieta, zamężna, ale czy szczęśliwa? Obiekt westchnień tak wielu wciąż pozostaje tajemnicą.
Cała książka składa się z takich właśnie domysłów, nic nie zostało do końca powiedziane, określone, właściwie wszystko zawisło w próżni.
Należy podkreślić, że narratorem jest jeden z porzuconych chłopaków bohaterki, obecnie pracownik muzeum. Musiał wrócić do swojego rodzinnego miasteczka, bo nie miał z czego żyć w wielkim świecie, jego marzenia o karierze malarskiej się nie spełniły. Teraz maluje w wolnym czasie, to jest jego pasja.
Ta narracja ma tu ogromne znaczenie, bo właśnie dzięki niej książka nabiera swoistego klimatu - pełna opisów gry światła, pogody i nastroju, jaki wywiera na człowieka, obrazów, krajobrazów, wrażeń niesionych przez widoki i zapachy.
Należy tu wspomnieć również o obliczu małego miasteczka. Tym razem nie mamy do czynienia z piękną prowincją, gdzie wszyscy są wobec siebie przyjaźni, pomocni i w ogóle sielanka. Nie! To miasteczko jawi się w strugach deszczu jako zapyziałe, rozplotkowane, podejrzliwe, gdzie każdy zamyka się w swoim domu i boi się wychynąć na zewnątrz. Rzadko w literaturze mamy do czynienia z takim obrazem prowincji..
Reasumując - książka nostalgiczna, przepełniona wspomnieniami, bardzo tajemnicza. Nie jest to lektura lekka, ale przyjemna.