Ej, czy Coben w swoich pozostałych kryminałach czy thrillerach też tak bardzo starał się rozłożyć przed czytelnikiem literackie puzzle? Sprawić, byśmy składali fragmenty układanki, zastanawiając się, jak je do siebie dopasować? Serio, nie raz i nie dwa widziałem już u niego najbardziej podstawową zagrywkę zastosowaną w tej powieści: śledzimy losy większej liczby postaci i w finale łączą się one ze sobą, tak, że wszystko układa się jednocześnie w miarę spójnie, logicznie i jakoś tam poruszająco. To w sumie wręcz znak rozpoznawczy tych najlepszych, spośród dziełek tego pisarza („Na gorącym uczynku”, „Zostań przy mnie”). Okej, ale jakoś tak nigdy jak dotąd nie miałem w trakcie lektury jego książek tego wrażenia puzzlowości.
Co ciekawe nowoangielski autor nijak się tu nie krępował i obok kryminalnych kazał nam też składać, znajdujące się na trochę innym poziomie, puzzle tyczące życia osobistego postaci. Tę różnicę między oboma układankami nawet dość wyraźnie widać w tekście (dla mnie takim momentem, w którym uświadomiłem sobie tę dwupłaszczyznowość była scena z samochodem zwalniającym prędkość jazdy przed czyimś domem). I nijak to nie zgrzyta, nijak nie odczuwamy dysonansu, nijak nawet nie czujemy przesytu takim charakterem powieści. Znać tu rękę mistrza :)
Dobra, to teraz postawmy nieco szersze pytanie: czy pisząc w ten sposób Coben zyskał coś jeszcze więcej, jakiś literacki naddatek. Cóż, na pewno nie w tej najbardziej podstawowej sprawie, w kwestii ucieczki od najpoważniejszego zarzutu stawianego jego pisarstwu („jego fabułki zapomina się pięć minut po odłożeniu książki na półkę”). Minęło pięć minut odkąd zakończyłem przygodę z „Zachowaj spokój” i już nie do końca pamiętam, o co w tej książce chodziło :))))) Jeśli jednak nie brać pod uwagę tego jakże drobnego szczególiczku, to jest już naprawdę dobrze. Układamy sobie całą tę historię w głowach tak, jak autor sobie to zaplanował, wyciągamy wnioski, dajemy się lekko zmylać, wreszcie widzimy, jak losy dobrych i złych ludzi przeplatają się czasem w inny sposób, niż moglibyśmy się spodziewać (a to w sumie też jest jakiś tam warty uwagi literacki naddatek). Ba, w końcówce nawet lekko się wzruszamy (scena nauczyciel vs matka, na mnie podziałało), a to przecież o to chodzi w tych końcowych scenach spotkań postaci.
Generalnie cechą rozpoznawczą tej powieści jest to, że z jednej strony jest tu naprawdę wiele rzeczy, wątków, osób, przemyśleń (i filozofuje intensywnie główna negatywna postać), nawet miejscówek (od kancelarii Hester Crimstein, ba, nawet od luksusowego hotelu, po zaułki w dzielnicy nędzy), z drugiej zaś nie męczy nas to w żadnym stopniu i w sumie to chcielibyśmy tego wszystkiego jeszcze więcej. Za to daję tej książce aż, mocno, mocno naciągane 8/10.
Aha, charakterystyczny, ironiczno-śmieszkowaty styl Cobena też tu oczywiście jest, choć nieco stonowany.
A tak swoją drogą, to dobrze by było, by Mróz przeczytał „Zachowaj spokój” i spróbował się nauczyć od amerykańskiego kolegi po piórze, że jednak można tworzyć niewkurzające a jednak jak najbardziej podmiotowe w tekście dzieci.