Wrzesień jest miesiącem powrotu do szkoły, której, jako instytucji, daleko do ideału. Zarówno uczniowie, jak i nauczyciele, zmagać się muszą z licznymi problemami i wyzwaniami. Książka Bel Kaufman pt. "W górę schodami w dół" pokazuje, że od dziesiątek lat nic się w tej kwestii nie zmieniło. No, chyba że na gorsze.
Bohaterką książki "W górę schodami w dół" jest młoda nauczycielka, Sylvia Barrett, która w nowojorskim liceum obejmuje wychowawstwo w jednej z klas. Od samego początku mierzy się ze szkolnym chaosem i biurokracją, które odbierają energię i nie pozwalają skupić się na głównym zadaniu, jakim jest nauczanie. Przed nauczycielką piętrzą się wymagania dotyczące konieczności wypełnienia formularzy, sporządzenia sprawozdań i udziału w zebraniach z rodzicami i radą pedagogiczną. Tworzenie dokumentacji w trzech egzemplarzach wydaje się zupełnie bezsensowne, a przekazanie tych obowiązków innym osobom kończy się dodaniem nauczycielom innych zadań. Wszystko to zabiera czas wolny i nie pozwala na rozwój zawodowy.
Uczniowie sami w sobie również nie ułatwiają wykonywania obowiązków. Bywają krnąbrni, aroganccy i zbuntowani. Każdy z nich ma indywidualne cechy i wywodzi się z rodziny, w której nasiąknął innymi poglądami. Wielu nie chce się uczyć, bo nie widzi w tym sensu. Wolą od razu iść do pracy i zarabiać. Z drugiej strony są też tacy, którym cechy osobowości nie pozwalają w pełni rozwinąć potencjału. Zainteresowanie ze strony rodziców jest znikome.
Mimo wszystko Sylvia robi wszystko, by nie poddać się systemowi i nie pozwolić, by biurokracja zdominowała jej działania w szkole. Jej zaangażowanie jest dostrzegane przez uczniów, którzy uwielbiają jej zajęcia i starają się sprostać jej wymaganiom. Kobieta robi wszystko, by podejść do uczniów indywidualnie, dostrzec ich problemy i realnie pomóc w ich rozwiązaniu. Niestety, nie zawsze jest w stanie cokolwiek dla nich zrobić.
"W górę schodami w dół" pokazuje, jak bezduszny jest system edukacji, w którym uczeń wydaje się głównie przeszkadzać w realizacji zamierzonych planów. Górnolotne słowa o roli szkoły stoją w sprzeczności z tym, co dzieje się w jej murach na co dzień. Brakuje w niej podstawowego porozumienia pomiędzy nauczycielami a uczniami. Ilość okólników, zaleceń, przepustek jest absurdalna. Szkoła Bel Kaufman nie uczy, lecz kontroluje i wymaga. Wcale nie wspiera uczniów i nie jest dla nich – bo nawet z biblioteki nie mogą w niej korzystać – jest wciąż zamknięta. A kiedy jest otwarta, bibliotekarka nie pozwala zdejmować książek z półek.
Książka ma niespotykaną formę. Składa się z korespondencji wewnątrzszkolnej pomiędzy bohaterką a inną nauczycielką, która dostrzega komiczny tragizm ich rzeczywistości, okólników, wezwań z sekretariatu do złożenia dokumentów, zaleceń pielęgniarki zafascynowanej psychologią Freuda, zapisków uczniów wrzucanych do klasowej skrzynki na sugestie i ich wypracowań rojących się od błędów ortograficznych. Z tych krótkich tekstów wyłania się obraz szkoły jako miejsca przesiąkniętego biurokracją, oderwanego od rzeczywistych problemów i ambicji młodzieży.
"W górę schodami w dół" jest zabawną powieścią, pełną absurdalnego humoru, ale i tragicznych zdarzeń. Autentyczności dodaje jej prawdziwa historia życia autorki, która rzeczywiście uczyła języka angielskiego w szkole. Jako 12-latka przeprowadziła się do USA z Odessy i zdobyła odpowiednie wykształcenie. Pisała teksty w prasie edukacyjnej i z czasem stała się autorytetem w tej dziedzinie. Jej powieść opowiada o latach 60., jednak nie czułam, żeby straciła na aktualności. Jest ważnym głosem w dyskusji o systemie edukacji, jego celach i sposobach ich realizacji. Warto ją przeczytać i zastanowić się, czy szkoła w takim kształcie, w jakim działa obecnie, ma sens. Z pewnością wymaga wielu zmian.