„Co to za czasy” Barbary Rybałtowskiej to powrót do świata rodziny Kalczyńskich, który pokochałam w poprzednich tomach sagi Bez pożegnania. Tym razem autorka przenosi nas w lata 90. i początek XXI wieku – okres pełen przemian, zaskoczeń i nieoczekiwanych zwrotów losu.
Czytając tę książkę, czułam się trochę jak gość w dobrze znanym domu, gdzie meble może nieco poprzestawiano, ale wciąż unosi się znajomy zapach przeszłości. Zofia, na progu sędziwej starości, i Kasia, odkrywająca siebie w nowych życiowych rolach, są jak dwa pokolenia próbujące odnaleźć się w szybko zmieniającej się rzeczywistości. Ich rozterki są mi bliskie – bo czyż każda z nas nie zadaje sobie czasem pytania: „co to za czasy”?
Barbara Rybałtowska nie zawodzi. Jej styl, pełen ciepła i refleksji, sprawia, że losy bohaterów chłonie się niemal odruchowo, jak listy od dawno niewidzianych krewnych. Nostalgia miesza się tu z humorem, wzruszenie z ironią, a codzienność – choć czasem absurdalna – pozostaje przejmująco prawdziwa.
To nie tylko książka o jednej rodzinie, ale też o nas wszystkich, o Polsce, która się zmienia i o ludziach, którzy próbują za nią nadążyć. I choć czasy są inne, pytania wciąż te same.
To, co najbardziej ujęło mnie w tej książce, to sposób, w jaki autorka oddaje ducha epoki. Lata 90. – czas transformacji, nowych możliwości, ale i wielkiego chaosu – ożywają na kartach powieści z całą swoją intensywnością. Barbara Rybałtowska z niezwykłą lekkością wplata w losy Kalczyńskich elementy ówczesnej rzeczywistości: zmieniające się obyczaje, narodziny kapitalizmu, pierwsze zagraniczne wyjazdy, a także rosnące poczucie niepewności wobec tego, co przyniesie przyszłość.
Kasia, która dojrzewa na moich oczach, z jednej strony zachowuje coś z dawnej siebie – wrażliwość, odwagę, wewnętrzną siłę – a z drugiej nie może uciec przed zmianami, jakie narzuca jej rzeczywistość. Obserwowanie jej zmagań z nowymi wyzwaniami, jej relacji z bliskimi i prób odnalezienia własnego miejsca w tej nowej Polsce, było jak rozmowa z kimś, kto wciąż się zmienia, ale pozostaje sobą.
Nie sposób też nie wspomnieć o Zofii – jej perspektywa, dojrzała i pełna dystansu, nadaje powieści głębi. To właśnie w jej słowach i przemyśleniach najmocniej wybrzmiewa tytułowe pytanie: co to za czasy? Jest w tym zdziwienie, nostalgia, ale też akceptacja – bo przecież świat nigdy nie stoi w miejscu.
Czytając tę książkę, miałam wrażenie, że to nie tylko opowieść o bohaterach, ale też lustro, w którym odbija się część mojej własnej historii, moich wspomnień, moich pytań o zmieniający się świat. I może właśnie to jest największa siła tej powieści – że niezależnie od pokolenia, każdy może w niej odnaleźć coś swojego.