Sięgając po ostatni tom sagi "Bez pożegnania", czułam ekscytację, ale i pewien smutek – oto miałam po raz ostatni spotkać się z bohaterkami, których losy śledziłam z zapartym tchem. Barbara Rybałtowska zabiera nas w finałową podróż przez życie Zofii i Kasi, pozwalając spojrzeć na ich historię z perspektywy dojrzałości, wspomnień i nieuchronnego upływu czasu.
Tym razem autorka przenosi nas do lat 2003-2018, ukazując, jak zmienił się świat i jak bohaterki radzą sobie w nowej rzeczywistości. Jednak mimo upływu dekad nie zmienia się jedno – rodzina pozostaje fundamentem, ostoją, źródłem siły. To właśnie w relacjach międzypokoleniowych kryje się największa magia tej powieści. Miłość, troska, ale też nieuniknione pożegnania – wszystko to składa się na opowieść pełną wzruszeń i refleksji.
Autorka nie tylko doprowadza do końca wielowątkową sagę, ale przede wszystkim skłania do zadania sobie najważniejszych pytań: co po nas zostanie? Czy nasze doświadczenia, wybory i uczucia przetrwają w pamięci bliskich? Czy to, co budujemy przez lata, ma szansę przetrwać próbę czasu?
Ta książka jest pięknym przypomnieniem, że choć życie mija, to prawdziwe wartości – miłość, przyjaźń, oddanie – są ponadczasowe. Czytałam ją z uśmiechem i łzami w oczach, bo to historia, która nie tylko domyka pewien rozdział, ale zostawia po sobie ślad w sercu. To opowieść o wdzięczności za każdy dzień i ludzi, którzy czynią nasze życie pełnym.
Czytającnie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ta powieść jest czymś więcej niż tylko zakończeniem sagi – to pewnego rodzaju hołd dla przeszłości, dla ludzi, którzy odcisnęli na nas swoje piętno, i dla chwil, które kształtują naszą tożsamość. Barbara Rybałtowska z niezwykłą wrażliwością pokazuje, jak pamięć o minionych pokoleniach żyje w codziennych gestach, w słowach, które powtarzamy nieświadomie, i w wartościach, które przekazujemy dalej.
To, co mnie szczególnie poruszyło, to subtelne, ale niezwykle celne refleksje o przemijaniu – nie jako końcu, lecz jako naturalnym etapie, który mimo wszystko niesie w sobie piękno. Bo czyż nie jest niezwykłe to, że po każdej burzy przychodzi słońce, a po trudnych momentach zawsze zostaje coś, co daje nadzieję? W tej powieści życie toczy się dalej, mimo strat, zmian i nowych wyzwań.
Styl autorki, jak zawsze, zachwyca swoją prostotą i emocjonalną głębią. Nie ma tu zbędnego patosu, ale jest prawda – ta zwyczajna, codzienna, czasem bolesna, a czasem ciepła jak filiżanka herbaty wypita w gronie najbliższych. Bohaterowie, których poznaliśmy jako młodych ludzi pełnych marzeń, dojrzewają na naszych oczach, a my razem z nimi uczymy się doceniać to, co naprawdę ważne.
Po przeczytaniu ostatnich stron czułam, jakby ktoś zostawił mnie na progu domu pełnego wspomnień – z lekką nostalgią, ale i poczuciem spełnienia. Bo choć historia Zofii i Kasi dobiegła końca, to ich losy, wybory i emocje zostają we mnie na dłużej. To jedna z tych książek, które przypominają, że życie to nie tylko momenty wielkich zmian, ale przede wszystkim drobne gesty i uczucia, które układają się w naszą własną, niepowtarzalną opowieść.