Oto zwyciężczyni nagrody Nike – Joanna Bator. Jej kryminał „Ciemno, prawie noc” został wybrany jako najlepsza powieść roku 2013. O czym właściwie napisała pani Bator i czy książka rzeczywiście zasługuje na miano najlepszej powieści?
Akcja „Ciemno, prawie noc” dzieje się w Wałbrzychu. W dolnośląskim mieście rozłożonym u podnóża Zamku Książ. Bohaterką jest Alicja Tabor (anagram nazwiska autorki), która wraca do rodzinnego miasta by napisać reportaż. Już na wstępie poznajemy Wałbrzych jako miasto, które lepiej omijać z daleka. Na dworcu stały punkt każdego peronu w Polsce – kibolskie hasła na murach. Zaraz autorka przedstawia nam kierowcę taksówki. „Miał twarz kogoś, kto tuż przed snem je odsmażane mięso i śni koszmary, a potem budzi się o czwartej rano, by zapalić papierosa w pokoju o zaciągniętych zasłonach, pełnym ciężkich mebli i kurzu”. Wałbrzych jawi się jako rodzinne miasto Alicji choć cała jej rodzina dawno temu umarła, jednak to właśnie ta rodzina będzie budować historię powieści. Bator przedstawia także siostrę głównej bohaterki Ewę, która będzie miała swój głos nawet zza grobu.
Powieść jest miszmaszem. Główny wątek, dotyczący zaginionych dzieci, udekorowany jest kilkudziesięcioma zagadnieniami pobocznymi. Autorka przedstawia również prawie baśniową historię „kotojadów”, porusza wątek pedofilski, sadystyczny, kazirodczy. Czegoś brakuje w tym kryminale. Bator nie wodzi za nos. Nie zostawia pola dla naszej inteligencji. Królowa kryminałów Agata Christie ciągle dyskretnie w swoich powieściach podsuwa potencjalnych morderców (co prawda, żeby na końcu mordercą okazał się zupełnie ktoś inny). Ale u Bator kryminał łączy się ze wszystkim i tak naprawdę nie wiele z tego kryminału zostaje. Kiedy autorka zdradza kto popełnił zbrodnię, w mojej głowie pojawiła się myśl: „aha, fajnie”. Obyło się bez szczęki zbieranej z podłogi (jak to zazwyczaj mam czytają Christie) i krzyczenia „Wiedziałam! Wiedziałam! (jak zazwyczaj mam oglądając serial „Bones”). Brakowało mi myśli „kurczę, sama mogłam to odkryć”, albo „o rzeczywiście”. Pojawiło się jedynie słabe „aha”. Bator i jej powieść oceniana jako kryminalna nie kupiła mnie.
Sam język powieści również momentami jest uciążliwo – irytujący. Bator łączy pojedyncze słowa tworząc z nich wyrazy. „A ta tokowała do mikrofonu z tak bliska, jakby chciała go zjeść. „Omamymebyłyogromnenasłoniecmentarzumęwtrąbę” usłyszałam, ale być może byłam już zbyt wyczerpana tym dniem jak ze snu”. Ciężko się to czyta więc zniechęcony czytelnik (jak ja) po prostu opuści te słowa. Okazuje się, że nic się na tym nie traci. Jestem za słowotwórstwem, ale słowotwórstwem przyjemnym i twórczym. Czy łączenie słów w wyrazy można nazwać słowotwórstwem? Raz jeden udało się autorce mnie rozbawić zabawnym połączeniem słów w imię i nazwisko. „Siedział [kot] na placu zabaw przez kilka dni i miauczał tak głośno, że ktoś w niego rzucił butelką. Dlatego kuleje. Malwa Makota mi go przyniosła. – Ma lwa i kota?. – Malwa Makota, siostra Markotki z Sobięcina”.
W „Ciemno, prawie noc” każdy bohater ma swoją historię. Każdy znajomy, przyjaciel, członek rodziny bohaterów ma swoją historię. Ich przodkowie mają swoją historię. Zamek Książ ma swoją historię. Pluszowy miś ma swoją historię. Dosłownie: wszystko. Jest niezmierne ciężko połapać się w ilości bohaterów i ich relacjach. Prawdę mówiąc nieszczególnie też warto. Bator nie wniosła do polskiej literatury nic czego jeszcze by nie było. Autorka zaczerpnęła ze wszystkiego po trochę i dostała za to Nike. No cóż, najwidoczniej kondycja polskiej literatury ma się naprawdę kiepsko.
Klaudia K.