Miłość jest ślepa - wiemy o tym nie o dziś... I właśnie potwierdzeniem tych słów jest interesująca, klimatyczna, oparta na ciekawym pomyśle powieść Marcina Bartosza Łukaszewicza pt. „Moja martwa dziewczyna”, która opowiada o... miłości młodego chłopaka do zombie. Pozycja ta ukazała się nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka.
Jako słowo się rzekło, Piotra i Jutka są parą. Parą specyficzną, gdyż mogącą spotykać się tylko na miejskim cmentarzu, będącym rzecz jasna domem martwej od wielu lat dziewczyny, która jednak wbrew powszechnym stereotypom wygląda wciąż jak żywy człowiek. Oto jednak tę miłosną i namiętną sielankę przerywa pewnej nocy zagadkowe wydarzenie - śmierć starszego mężczyzny, którego ktoś zamordował na terenie cmentarza. Na wskutek pewnych zaistniałych zdarzeń, sprawą zabójstwa zajmuje się Jutka, którą wspiera Piotr oraz - by było ciekawiej, dziewczyna Jutki w osobie Kasi, która jest zjawą...
Przyznam szczerze, że spoglądając po raz pierwszy na okładkowy opis tej powieści pomyślałam sobie - Nie, to nie może się udać... Jednakże już po kilku minutach lektury zmieniłam swoje zdanie, ciesząc się zabawną, klimatyczną, chwilami bardzo odważną na polu erotyki i do tego świetnie napisaną historią spod znaku fantastyki, horroru, kryminału i komedii w jednym. Bo prawdą jest to, że przy tej książce można się pośmiać, można nieco wystraszyć, ale też i wzruszyć nad losem bohaterów. I jeśli chodzi o mnie, to uważam to za rzecz piękną...
Pierwsze strony stanowią potrzebne wprowadzenie w tę opowieść, w relację głównych bohaterów i w tę całą literacką rzeczywistość, która opiera się m.in. na kruchym pakcie ludzi z przedstawicielami nacji duchów, zjaw, wampirów, ghulów, zombie i tego typu postaci, które mają „żyć” tylko na terenie cmentarza. Dopiero potem następuje lawina zaskakujących wydarzeń związanych z zabójstwem mężczyzny, odkryciem jego tożsamości, śledztwem Jutki i jej kompanów oraz pewnym złożonym spiskiem... Do tego dochodzą tzw. przerywniki w postaci rozmów dwóch cmentarnych kumpli, którzy mają wiele do przekazania...To akcja, rozmach, liczne niespodzianki i finał, którego nie można przewidzieć. Innymi słowy rzecz ujmując - jest dobrze!
I mamy tu wiele plusów - począwszy od ciekawie ukazanej trójcy głównych bohaterów w osobach charakternej, zabawnej i gotowej zawsze do działania Jutki, nieco zagubionego i fajtłapowatego Piotrka, jak i tajemniczej, ale też i potrafiącej zadbać o siebie Kaśki...; poprze naprawdę zaskakujący obraz świata zmarłych w różnych postaciach (duchy, ghule, widma itd.), którzy albo się kochają, albo nienawidzą, albo też pozornie tolerują...; a kończąc zaś na idealnie zachowanych proporcjach pomiędzy grozą, żartem i sensacyjną przygodą.
Zaskoczeniem był dla mnie naprawdę odważny wątek natury miłosno-erotycznej, jaki przewija się co jakiś czas przez tę historię. Otóż mamy tu do czynienia - jakkolwiek to zabrzmi, z trójkątem, czyli Jutką i zakochanymi w niej Piotrem i Kaśką, co siłą rzeczy wywołuje początkowo pewne perturbacje, ale z czasem wszystko znajduje swój właściwy układ. I powiem tylko, że w pewnym momencie robi się naprawdę gorąco…, ale cóż – młodzieńcza miłość (bo mimo bycia martwym od dekad, obie dziewczęta są w nastoletnim wieku) ma swoje prawda, oj ma..
Z pewnością tytuł ten reprezentuje sobą trochę inne literackie fantasy, aniżeli typowe historie o czarach, walce dobra ze złem, pięknych światach. To bardziej komediowy horror w szatach młodzieżowego kryminału z mocno zarysowanym wątkiem romansowym w tle, co mnie osobiście mile zaskoczyło. I powiem wam, że bawiłam się podczas tej lektury naprawdę świetnie, a i mam też nadzieję, że powstanie kolejna opowieść o dalszych losach tych bohaterów.
Rzecz całą resumując – powieść Marcina Bartosza Łukaszewicza pt. „Moja martwa dziewczyna”, to rzecz ciekawa, oparta na odważnym i zaskakującym koncepcie, zabawna i trzymająca w napięciu do ostatnich chwil lektury. Jeśli zatem macie ochotę na dobrą zabawę i wiele niezapomnianych emocji, to bez najmniejszego wahania sięgajcie po ten tytuł. Polecam!
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.