Z serią z Chyłką i Zordonem jest już tak, że sięgam po nią z przyzwyczajenia. Na początku każdy jeden tom bardzo mi się podobał, później powoli mnie irytowały i książkę potrafiłam czytać przez 2-3 miesiące. Jednak nie powstrzymuje mnie to przed zamawianiem kolejnych części i cieszeniem się jak dziecko, że nowa Chyłka już jest ;)
Od razu mówię, że mogę spoilerować. Niestety, żeby cokolwiek powiedzieć w temacie książki, która jest już dwunastym tomem serii, trzeba nieco wspomnieć i o pozostałych.
Tym razem do Chyłki zgłasza się kobieta, która ze stoickim spokojem mówi jej przez telefon, że za moment zabije człowieka. Kurczę, powiem Wam, napięcie jak ta lala. Trafiła się psychopatka? Otóż, kobieta twierdzi, że znalazła lukę w prawie i nie zostanie za to morderstwo ukarana w żaden sposób. Rzuca więc prawnikom wyzwanie. Czy doszukają się o co chodzi? I o ile nasza para nie do końca wierzy, wręcz nieco naskakuje na kobietę, to ta się rozłącza i za moment na żywo w internecie, bez dźwięku, zabija mężczyznę. Szok? Tak, i tym samym Chyłka szybciej wraca z chorobowego do pracy.
Sprawa dość ciekawa, choć powiem szczerze, że oczekiwałam więcej właśnie w okół niej, a mniej w okół bohaterów. Okazuje się, że w tej chwili zrobiła się to sroga obyczajówka i nie, to nie jest dobry pomysł. Wszystko opiera się na buncie Joanny przeciwko chorobie. Obnosi się okropnie ze swoją terapią chemią (a raczej jej skutkami) i oczywiście jest, jak to ona, ponownie okropna, bezczelna. Tylko już teraz mam wrażenie, że mocno na siłę. Nie ma takich lekkich dialogów, dowcipnych. Teraz zrobiło się niesmacznie.
Dlaczego sięgam po kolejne tomy? Bo i po następny sięgnę. A no, lubię się uśmiechnąć i odmóżdżyć i mimo, że za każdym razem krzyczę, że to chłam, że już dość, że następnej nie kupię. Tym razem też tak jest, ale tym razem zastanowię się czy polować na trzynasty tom. Mam poczucie, że czytam opowiedziane historie z naszego rzeczywistego świata tylko na swój, inny sposób. To jak pisanie wypracowania w szkole czy pracy licencjackiej. Wiele osób po prostu bierze książki i je przepisuje swoimi słowami. Ot, praca odtwórcza, a nie twórcza. I tu mamy to samo. Gdyby przyszło Mrozowi wymyślić coś swojego, to prawdopodobnie by poległ. Tak jak wiele osób z licencjatem podchodząc do magistra, gdzie coś musi więcej zrobić niż kopiuj, wklej, lekko zmień i okazuje się, że nigdy nie obronią tytułu.
No, to poplułam sobie jadem. Przepraszam jeśli kogoś uraziłam, nie to było w planie.
Więc... czy polecam Chyłkę? Nie. Ona nie potrzebuje polecenia, bo Mroza się albo kocha, albo nienawidzi, prawda? I choć u mnie zaczyna się z jednego do drugiego robić cieniutka linia, to przecież tak to już jest.
Ot, poczytajcie, obejrzyjcie wiadomości i będziecie mieć to samo. Tyle, że bez Zordona pomiatanego jak szmatka do kurzu i bez Chyłki, na którą już chyba zwyczajnie autor nie ma pomysłu więc jest po prostu chamska. Rzadko się zdarzy dowcipny tekst, a to chyba była jedna z największych zalet tej serii.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl