Isobel nie odstaje od reszty. Wręcz przeciwnie, świetnie czuje się wśród tłumu i oklasków. Jest kapitanem szkolnej drużyny cheerleaderek, ma chłopaka, przyjaciół. I to ma być ta gotycka opowieść? – pomyślicie. “Różowa” i słodka bohaterka. Gdzie tu cienie i koszmary?
Świat Isobel staje na głowie gdy nauczyciel przydziela ją do grupy z najbardziej zdziwaczałym, nielubianym odrzutkiem w szkole – Varenem. Ich współpraca nie układa się od początku razem z sobą połykając cały poukładany świat Isobel. Jednak niechęć zaczyna przeradzać się w coś innego, coś, o co Isobel by się nie posądziła. Ciekawość? Od chwili gdy Varen pożycza jej tom poezji Poego zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Isobel zostaje wciągnięta w inny świat. Czy to jawa, czy też sen?
Jednak dziewczyna nie rezygnuje. Wraz z kontaktem z Varenem poznaje krainę, gdzie słowa rządzą światem, a mroczne rymy Poego stają się rzeczywistością…
Nevermore to jedna z tych nietypowych powieści, których nie da się ot tak po prostu zaszufladkować do jednego gatunku i oklepanego stylu. O nie! Nevermore to mieszanka mrocznych wspaniałości upstrzona czarnymi krukami i dużą ilością fioletu.
Fabuła- nietuzinkowa, składająca się z pozoru niepasujących do siebie elementów. Z pozoru! Dajmy na to gota i cheerleaderkę, czy współczesność i tajemnice Poego – na początku tak kontrastowe, na końcu układają się, niczym puzzle, w spójną całość. Absolutnie oczarowało mnie, że “fundament powieści” czytelnikom ukazuje się dopiero na końcu, pomimo ciągłego przewijania się przez przeróżne wątki. Zaskakująca hierarchia, jaką nakreśliła autorka – jest coś ponad bohaterami, coś większego, coś o czym z każdą stroną zaczynamy sobie coraz bardziej zdawać sprawę, tak jak Isobel. Niespotykana w innych książkach w tak dosłownym znaczeniu, z kolei w Nevermore będąca budulcem powieści to inspiracja twórczością innego artysty – w tym przypadku Poego. Zdecydowanie doceniam ten fakt, który po części decyduje o niezwykłości tej powieści.
Stosunek do bohaterów jest nadzwyczaj bliski, choć czytelnik nie wciela się (ba! nawet nie próbuje!) w jakiegokolwiek z bohaterów. Tak było w moim przypadku. Nie próbowałam być w myślach Isobel, nie widziałam historii jej oczami. Przyjmowałam wersję narratora, wersję w której pomimo tak odległego punktu widzenia czuło się to, co przeżywali bohaterzy.
Postacie miały własne, odrębne charaktery, nawyki, przyzwyczajenia. Nie było (dość częstego zresztą w tego typu powieściach) kopiuj – wklej. Mistrzowsko opisana przemiana wewnętrzna bohaterów – stopniowa, powolna, bez pominięć.
Sama akcja również bez zarzutów. Prawie. Wszystko szło gładko i sprawnie aż do “przedzakończenia” – czyli, standardowo, najbardziej emocjonujących momentów w książce. Z jasnej i zrozumiałej fabuły robi się coś, co z jednej strony skłania do przemyśleń, lecz z drugiej wprowadza kompletny mętlik. Niby wszystko wiadomo, ale pewne fakty są jakby dla autorki zbyt oczywiste by je tłumaczyć. Historia zbyt skomplikowana by “zmieścić” ją w tym tempie, które narzuciła końcowej akcji autorka.
Słownictwo i porównania są wręcz magiczne. Nie brakuje również iskierki humoru. Jednakże, czy to nie zatrzymuje czytelnika nad samym słownictwem? Nie odwraca jego uwagi z głównego wątku na coś “towarzyszącego”, pobocznego? Wiele razy stawałam nad piętrowymi metaforami czytając po kilka, nawet kilkanaście razy. Oczywiście, były piękne, lecz prawdopodobnie to nie o nie chodziło. To fabuła była na pierwszym planie. A przynajmniej powinna być. Może to właśnie powód niezrozumianego zakończenia?
Chepeau bas, pani Creagh! Gratuluję wyobraźni! I choć wiemy, że kolorowe komnaty pochodzą z głowy Poego, to jednak odrodzić je słowami jest nie lada sztuką. Absolutnie klimatyczny, magiczny i efektowny – tak można opisać świat stworzony w Nevermore. Chociaż były momenty gdy sam gubił się w tej efektowności, a odcienie fioletu powtarzały się zbyt często…
Krótko i zwięźle – polecam! Zapewniam Was, że wady blakną w bukiecie zalet. Nevermore jest tak niezwykłe, że trzeba je przeczytać. Zdecydowanie.