W kolejnej odsłonie Wybranki bogów stykamy się z bohaterami, których zdążyliśmy zarówno poznać, jak i polubić w poprzedniej części. Czy jednak Shannon odważnie stawi czoła Fomorianom i groźnej chorobie, która zajęła Partholon?
Styl pisarski nie uległ zmianie i tak jak w pierwszym tomie Wybranki bogów, tak teraz mamy do czynienia z lekką i nie pozbawioną humoru pierwszoosobową narracją. Między dwoma częściami nie ma żadnego przeskoku w czasie, więc myślę, że warto jak najszybciej podjąć się przeczytania drugiej części Wybranki. :)
Pierwsza część opowieści o Shannon miała swój klimat i, na szczęście, został on całkowicie zachowany w kolejnej odsłonie serii. Fabuła płynie wartko, nie zanudza. Wydarzenia, choć opisane są w tak charakterystyczny sposób, z jakim zetknęliśmy się już wcześniej, wcale nie stają się przewidywalne. Mimo wszystko, druga część Wybranki ma zauważalnie bardziej podniosły charakter, niż poprzedni tom. Szkoda tylko, że ta właśnie ta podniosłość nie została zachowana w każdym aspekcie fabuły, a, jak ja to nazywam, ciężka artyleria nie zrealizowała w pełni swoich szerokich możliwości.
Niezmienność bohaterów i bardzo mała ilość wprowadzania nowych postaci sprawia, że Partholon wydaje się nam miejscem już dość dobrze znanym. Jednakże by wątków akcji stało się zadość oczekiwałam nagłej zmiany postawy choć jednego charakteru. Czyż wszyscy w królestwie Reo muszą być dobrzy i uczynni do szpiku kości? Wiem, jestem okrutna :) Ale nie wierzę, by w królestwie nie było zdrajców. Szpiegów. Jedyne źródło zła stanowią Fomorianie, co do których jesteśmy całkowicie pewni, co do ich intencji. Z drugiej strony jednak oddanie wcześniej poznanych postaci sprawia, że więź która łączyła ich z czytelnikiem jest jeszcze mocniejsza.
Pośród niebezpieczeństw w jakich znajduje się królestwo, Shannon powinna przejąć ster i odeprzeć atak najeźdźcy (moim zdaniem :) ). Oczywiście, że to zrobiła. W końcu jest d o b r ą królową, prawda? (Darujmy porównanie do wrednej Rihannon. Swoją drogą jej próby powrotu były dość marne. ZA marne jak na tak upartą despotkę. Podejrzane?) Jednak brakowało mi tego “czegoś”, tej aury okalającej legendy o wielkich władcach, którzy sprawiedliwie rządzili swymi królestwami. Fakt, bogini wobec Reo była niezwykle przychylna, jednak, według mnie, ten “instynkt władcy” powinien był się w niej wykształcić prędzej, czy później. Przez wszystko, co przeżyła powinna była się zmienić. Pokuszę się o określenie “nieco dorosnąć”. Doświadczenie życiowe powinno było ją doprowadzić do tego czaru, który rozsiewają królowe właściwie rozporządzające krajem. A do tego, choć jej rządy były nader pomyślne, nie doszło.
Oczarowały mnie wątki grozy. Wątki, w których ja sama zaczynałam obawiać się o przyszłość i los krainy. Nie wszystko było piękne, pachnące i kolorowe. I to zjednało moje serce.
Jednakże, pośród tak wielu ciężkich przeżyć zakończenie rozczarowało. Było zbyt dobre, zbyt jasne i bez ofiar. Takie zakończenia nie pozostają na długo. Bo czyż można wymazać obrazy wojny i poświęcenie żywych istot, jakie skolekcjonowało się podczas wojny? Nie sądzę. Nie sądzę też, że można po prostu o tym zapomnieć. Nie sądzę, by poświęcenie to nie pozostawiło żadnego śladu. Szkoda tylko, że brak tego śladu u Reo, który zwieńczyłoby “ciężkie” zakończenie.
Podsumowując, gorąco polecam drugą cześć Wybranki bogów. To książka przeciwieństw, zestawiająca ze sobą tak różne byty: humor i grozę, miłość i obowiązek. Jest (nie)realnym dowodem na to, że wszystko jest możliwe. I, że “wszystko” ma też swoje konsekwencje. I ja też tak uważam. :)