Pięć minut temu skończyłem czytać trzecią, ostatnią część, serii Igrzysk Śmierci. Wciąż ocierać muszę jeszcze łzy i walczę z bólem brzucha, który wystąpił przez emocje, po przeczytaniu lektury. Cały czas analizuję to, co Suzanne Collins, amerykańska pisarka, urodzona w 1963 roku w Connecticut, przedstawiła nam na sam koniec Kosogłosa. Napisała ona wspaniałą serię "The Underland Chronicles", aczkolwiek "Igrzyska Śmierci" to trylogia, dzięki której zapamiętam ją na zawsze.
Po Ćwierćwieczu Poskromienia, zaraz po wysadzeniu pola siłowego, okrążającego arenę, Katniss, wraz z przyjaciółmi Zwycięzcami, porwana została przez nieznany poduszkowiec. Jak się okazuje, są tam jej najbliżsi znajomi, dzięki czemu dziewczyna rozluźnia się i utwierdza w przekonaniu, że wszystko jest ok. Po długiej podróży, pojazd ląduje w Trzynastym Dystrykcie.
Po tygodniach rehabilitacji, wraca do zdrowia. Wraz z rodziną mieszka teraz w całkowicie nowym i odmiennym miejscu, wszczynając prawdziwą wojnę przeciwko Kapitolowi. Stawiając twarde warunki prezydent dystryktu, podejmuje się roli Kosogłosa i nakręca propagity, mające na celu pokazać rebeliantom, że jest po co i dla kogo walczyć. Wkrótce krwawe powstania zmienią się w otwartą wojnę. Kto zwycięży, a kto zginie?
Niestety. Niestety nie znam słów w języku polskim, aby określić moje teraźniejsze emocje. Nie znam przymiotników pozwalających mi na trafne przedstawienie tego, jak genialny jest "Kosogłos". Niestety. Z początku fabuła powieści jest dość monotonna. Akcja była wartka, aczkolwiek brak jej było wydarzeń, które znacząco mogły wpłynąć na pojmowanie historii. Dalej jest tylko lepiej. Gdy Katniss wraca do siebie i jej problemy psychiczne ustają, powoli szuka odpowiedzi. Gdy jest już oczywiste, że musi zostać Kosogłosem, ze względu na wszystko, co jest jej bliskie, żąda, aby Peeta, uwięziony w Kapitolu, nie został skazany na śmierć. Jasno wypowiada się również w sprawie śmierci Snowa - ona osobiście chce go zabić. Czytelnikowi daje to dużo do myślenia, mnie również. Oto z nieśmiałej ale odważnej dziewczyny z Dwunastego Dysktryktu, rodzi się Kosogłos, prawdziwy symbol rebeliantów, który poprowadzi wojnę z Kapitolem. Niesamowite.
Fabuła ostatniej części Igrzysk jest nieporównywalna z jakąkolwiek inną książką. Jestem całkowicie zadowolony i nasycony historią, mimo, że bałem się tego, iż "Kosogłos" może mnie zawieść. Teraz odważnie powiedzieć mogę, iż były to bezpodstawne obawy. Pisarka trzyma w napięciu praktycznie przez cały czas. Jakoby samo przebywanie bohaterów w nowym dystrykcie i przygotowywanie się do wojny, nie jest najciekawszym ciągiem zdarzeń, po decyzji o wyprawie Katniss do Kapitolu na bitwę, akcja niesamowicie przyspiesza. Tyle ważnych i długo oczekiwanych przez czytelnika epizodów, dzieje się na przestrzeni tylko kilku stron. Zakończenie powieści uiszcza się w epilogu, który ma tylko dwie strony. Zawarty jest tam opis życia Katniss i Peety, po wielu latach od wojny.
W drugiej części serii, w "W pierścieniu ognia" bohaterowie nie ulegli znaczącym zmianom. W Kosogłosie wszyscy zmienili się tak diametralnie, że jest to aż przerażające. Katniss na początku książki przerodziła się w odważną przywódczynię, w połowie lektury, dążącą do celu dojrzałą kobietę, pod koniec była na zmianę obłąkana, załamana, często zdeterminowana i w końcu wyniszczona psychicznie. W poprzednich częściach nietrudno było zauważyć, że kolejne Igrzyska, kolejne wyzwania stające na drodze bohaterce, wpędzają ją coraz bardziej w problemy. Nie fizyczne, z których tak łatwo było jej się wygrzebać. Psychiczne. W końcu co noc napadały ją koszmary. Nie raz chciała uciekać z dystryktu. W trzeciej części możemy znaleźć upust jej cierpienia. Myśli samobójcze, całkowite załamanie oraz zabójstwo ważnego polityka, o którym stało się głośno w całym Panem. Na koniec kuracja, która po woli wyleczyła ją z obłędu. Podsumowując, postać Katniss była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Przeszła ona niesamowitą zmianę, przez zakorzenione w jej umyśle urazy.
Jakoby główna bohaterka była czasem nie do poznania, Peeta stał się całkowicie inną osobą. Kiedy powrócił do Katniss bo bolesnych torturach w Kapitolu, zmienił się w zupełnie kogoś innego. Nie był już kochankiem i mężem naszej głównej postaci. Przecież na początku chciał ją zabić. Nie mógł dość do siebie bo praniu mózgu i nie wiedział, które wspomnienia - te, wpojone przez Kapitol, mówiące o nienawiści do Katniss, czy te miłosne - są prawdziwe. Ogromny zamęt w jego umyśle wybuchł dopiero po pocałunku z byłą ukochaną. Ten moment czytałem z zapartym tchem - wiedziałem, że ona w końcu to zrobi. Czytając książkę dostrzegłem jeden wątek, powolną i mozolną drogę do ponownego połączenia się Peety i Katniss. Od nienawiści, poprzez strach i niezrozumienie, chęci zabicia samego siebie ze względu na drugą osobę aż do namiętniej miłości przedstawionej w Epilogu. Mimo, że znienawidziłem Peete, nie wyobrażam sobie książki bez niego. Historia ta nie mogłaby istnieć. Na koniec książki znów powrócił na listę moich ulubionych bohaterów wszech czasów, w końcu po tym co przeszedł nawet ja rozumiem, że na początku musiało być trudno.
W poprzednich recenzjach nie raz opisywałem, jak wielki Suzanne Collins ma talent. Dziś dodam od siebie jeszcze trzy zalety jej warsztatu. Pierwszą z nich jest lekkość z jaką opowiada historię Katniss. Czasami mam wrażenie, że ona sama przeżyła podobną historię mając 17 lat, bo wczuwa się w rolę bohaterki niesamowicie realistycznie. Drugą zaletą jest umiejętność budowania napięcia. W trakcie, jak i pod koniec książki tak się denerwowałem, że musiałem ją zamknąć i ochłonąć - mówię teraz całkowicie poważnie. Przeżywałem emocje bohaterów tak mocno, jakby od ich działań zależało moje życie. Właśnie za to kocham książki i za to pokochałem Suzanne. Trzecią cechą, która bardzo mi imponuje u pisarki to fakt, że do ostatniej strony nie byłem pewny jak zakończy się historia. Gdy już wysnuwałem możliwy scenariusz, zdarzało się coś, co całkowicie odwracało bieg akcji. Fabuła jest całkowicie nieprzewidywalna, za co cenię najbardziej warsztat amerykanki. Jej opowieść przemówiła do mnie w stu procentach.
Każdy akapit piszę coraz wolniej. Staram się uważać na słowa, zastanawiam się nad każdym zdaniem. Może właśnie teraz, pisząc recenzję, dochodzi do mnie, że historia Dziewczyny, która igra z ogniem, dobiegła końca. Dobiegła końca. Końca. Gdy piszę te słowa, wypełnia mnie pustka. Nie będzie już nic więcej. To nie sprawiedliwe.
Właśnie teraz zrozumiałem, że stwierdzenie na okładce pierwszej części serii, "Igrzyska Śmierci", iż książka nie jest dla dzieci, tylko dla młodych dorosłych, jest słuszne. Teraz, po przeanalizowaniu całej serii jestem pewien, że powieść ta jest niezwykle dojrzała. Ubolewam, że znalazły się słodkie dziewczynki, które po filmie zakochały się w Peecie i trajkoczą dookoła, jakiż on jest cudowny. Od tego był Zmierzch, od tego był Edward. Igrzyska Śmierci to seria mająca drugie dno, przekazuje dramatyczną historię ale również uczy. Pokazuje, że po wielu przejściach, nawet młoda osoba może całkowicie się załamać. Opisuje miłość istniejącą nawet wśród cierpienia. Tak, dojrzała książka to dobre określenie na tą serię. "Kosogłos", który kończy historię Katniss, na pewno nie stanie się tak płytki jak "Twilight", które zostało zniszczone przez "dzikie fanki", kochające każdego przystojnego aktora. Nie, Igrzyska Śmierci, Kosogłos, jest dla czytelników z wyższych sfer, potrafiących docenić więcej niż jest to wymagane. Książki autorstwa Suzanne Collins, pod tytułem "Kosogłos" nie potrafię ocenić według zwyczajnej skali, gdyż powieść jest ponad jakimikolwiek ocenami. Dla czystej formalności jest to oczywiście 5/5.
Recenzja umieszczona na moim blogu ExtinctDreams.blogspot.com