Walter ma plan.
Plan ten zakłada opuszczenie naszego towarzystwa przed czasem biologicznie mu wyznaczonym.
Plan i jego realizacja nie podlegają dyskusji. Walter rozważył już wszystkie za i przeciw, przemyślał liczne możliwe i łatwo dostępne opcje zejścia z tego świata, by w końcu zdecydować się na klasykę - strzał z broni palnej.
Trzeba jeszcze tylko zastanowić się nad tym, skąd taką broń wytrzasnąć. Pech chce, że znajomy diler odpada. Przecież ostatecznie Walter nie chce mieszać się w jego półświatkowe sprawy. Ma dość własnych problemów i rozczarowań.
A problemy te i rozczarowania Waltera są bardzo współczesne i uniwersalne. Oto bowiem człowiek w swoich latach trzydziestych, wychowany w kraju wyzwalającym się z okowów komuny, ktoś przed kim za młodu bezwiednie rozpostarto rozliczne, piękne i kolorowe wizje przyszłości. Mężczyzna, który uwierzył w to, że będzie robił dobrą, elektroniczną muzykę. Taką, której ludzie będą słuchać z przyjemnością.
Tymczasem skończył tworząc radośnie wtórne podkłady do reklam (zrobi pan, żeby brzmiało jak to, tylko trochę jaśniej i może nieco szybciej, tak, żeby kojarzyło się z alpejskim słońcem i plażą w Miami) i sample dla raperów i wschodzących infantylnych gwiazdek.
Jest takie powiedzenie, że trzeba uważać pracując w czymś/przy czymś co się lubi i traktuje jako pasję, bo taka praca dość szybko może przynieść rozczarowanie i będzie mniej więcej tak samo przyjemna, jak mord ulubionego chomika.
Idąc tym tropem trzeba powiedzieć, że Walter dokonał już w swoim życiu masowej eksterminacji całych hipotetycznych chomiczych klanów. I ma naprawdę dość swojej pracy. I życia. I Warszawy.
Ale to nie wszystko! Bo jeśli myślicie, że macie w tym momencie do czynienia tylko z człowiekiem będącym ofiarą systemu, albo z trzydziestoparoletnim ideowym frustratem, który nie potrafi odnaleźć się we współczesnym świecie, albo z samotnym kolesiem, któremu zwyczajnie w życiu nie wyszło, albo, że to wszystko wina tej pielęgniarki, która odbiła ojca jego matce, albo Bogdana Wencla, który nie był najlepszym z ojczymów... No to się zdziwicie.
Bo widzicie. Walter to postać złożona, trochę zagmatwana. I na pewno ponadprzeciętna.
I jako taki, Walter szczerze nienawidzi ludzi głupich, głupotę promujących i sławiących jej łatwo przyswajalną nowinę wśród lajkującego, szerującego i obserwującego instagramowe profile ludu. Ucieleśnieniem tego wszystkiego, co naszego bohatera tak denerwuje; tego, co tak go drażni, dobija; tego, co pozbawia go resztek pełzającej ostatnimi siłami wiary w ludzkość staje się nie kto inny, jak wysławiona dzięki kynologicznym ekscesom instagramowa influencerka o ksywie Cookie Nine.
Na ,,Dwa psy przeżyły'' trafiłam kompletnym przypadkiem, pożyczyłam ją raczej na zasadzie przeczucia po przeczytaniu losowego akapitu, niż z polecenia, o autorze nie wiedziałam kompletnie nic i wiecie co? Nie rozczarowałam się. Śmiało mogę wpisać książkę Piotra Szmidta na moją małą ,,listę odkryć 2020''.
I choć tematyka poruszana przez autora zalicza się niewątpliwie do zagadnień ważnych, to sposób w jaki książka została napisana sprawia, że czyta się ją naprawdę szybko i przyjemnie. Dodatkowym plusem, przynajmniej dla mnie, było sporo sarkastycznego suicydalnego humoru. Choć wiem, że nie wszyscy w nim gustują.