Richard Marsh był aktywnym, pełnym sił witalnych, sześćdziesięciolatkiem. Trzy razy w tygodniu bywał w siłowni a jego hobby była jazda na motorze. I nagle, wskutek udaru mózgu, znalazł się sytuacji, gdy sam posiadając świadomość tego co się z nim i wokół niego dzieje nie potrafił, wskutek totalnego paraliżu całego organizmu, z nikim nawiązać kontaktu. Najgorsza w tym czego doświadczył była własna bezsilność, towarzysząca w pierwszych dwudziestu czterech godzinach sytuacji w jakiej się znalazł. Lekarze przekonani o śmierci pnia mózgu zasugerowali rodzinie, by odłączyć go od respiratora, który umożliwiał mu oddychanie a on w żaden sposób nie potrafił dać znaku, że żyje. Oczekując, jak na wyrok, na decyzję żony w zasadzie nawet pogodził się już ze śmiercią i w sumie z przykrością przyjął, gdy poinformowała lekarzy, że rodzina nie wyraża zgody na odłączenie go od tego urządzenia. Ale, gdy w pewnym momencie okazało się, że może mrugać oczyma a co za tym idzie nawiązać kontakt z otoczeniem, które otrzymało sygnał, że w tym bezwolnym ciele jednak ktoś jest wstąpił w niego nowy duch, duch walki o powrót do życia......nawet gdyby się okazało iż nigdy nie powróci do dawnej sprawności i może życie spędzi na wózku.
Richard Marsh przebył długa drogę, naznaczoną ogromnym wysiłkiem połączonym z cierpieniem i chwilami zwątpienia w powodzenie. Dzięki jednak lekarzom, rehabilitantom oraz niezwykłemu hartowi ducha i wsparciu najbliższych, wpierw poruszając się na wózku, później z balkonikiem a wreszcie z laską aż w końcu i ją zamknął w lamusie, zaczął poruszać się samodzielnie. To był ogromny zespołowy sukces a Richard miał ogromne szczęście w swym nieszczęściu, że w pewnym momencie lekarz dostrzegł w jego nieruchomych oczach coś co sprawiło, że wezwał do pomocy neurologicznego konsultanta, który po nawiązaniu z nim "mrugającego" kontaktu oznajmił : "Wydaje mi się, że tam ktoś jest."[ **]
Książka "Dowód życia" przyciągnęła mój wzrok swym wymownym okiem na okładce, gdy przeglądałam zawartość regaliku z książkami w sypialni, w której miałam spać w czasie wizyty u krakowskiej rodziny mojego męża. Jak to ze mną bywa nim przyłożyłam głowę do poduszki musiałam zobaczyć jakie też książki obok łóżka można znaleźć, a gdy zobaczyłam tę i poczytałam informacje zawarte na okładkach od razu ją sobie odłożyłam, by pożyczyć. I nie zawiodłam się. Książkę, która zawiera szczegółowy i bardzo rzeczowy zapis wydarzeń i odczuć jakich doświadczał współtwórca a zarazem bohater książki od momentu zaistnienia choroby aż do wyzdrowienia czyta się jak świetny, trzymający przez długi czas w napięciu thriller medyczny. A poza tym jest w niej mowa o sile uczuć rodzinnych, o oddaniu i wzajemnej serdeczności wynikającej z miłości, która potrafi przezwyciężać największe problemy i nigdy się nie poddaje.
A na dodatek czytając ją poznajemy system opieki zdrowotnej w Ameryce, który nie pozbawiony jest bezduszności i przedmiotowego traktowania pacjenta mimo horrendalnych kosztów leczenia.
Polecam to emocjonujące studium przypadku człowieka zamkniętego przez długie godziny we własnym ciele, które pobudza również do refleksji nad własnym życiem, jego kruchością i nieprzewidywalnością zdarzeń, których bohaterem przecież każdy stać się może. Warto przeczytać.
___________________________________
* R.Marsh J.Hudson, Dowód życia, przeł. Z. Kasprzyk, WAM, 2015 r., str.272
** tamże, str.133