W 2007 roku powieść „Droga” amerykańskiego pisarza Cormaca McCarthy'ego otrzymała nagrodę Pulitzera i uznawana została za arcydzieło. Książka zbiera liczne pozytywne recenzje, chwalona jest m.in. za język i mądrość. Nie powiem, wszystkie te rekomendacje zadziałały na mnie jak woda na młyn, no jak nie ulec opinii Jacka Dukaja, który pisze, że „Niewiele zna książek tak silnie grających na emocjach”, czy Jakuba Żulczyka z „Dziennika” piszącego „Jeśli współcześnie powstają jeszcze powieści wybitne, Droga jest niewątpliwie jedną z nich”. Oprzeć się temu nie mogłam, wypożyczyłam książkę, odprawiłam swój czytelniczy rytuał czyli przygotowałam zapasy wody pitnej i jadła, i bez większego podekscytowania zabrałam się za czytanie. Początek książki nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia, był moment, że po przeczytaniu mniej więcej dwóch, trzech kartek zaczęłam zastanawiać się, o co chodzi z tym fenomenem „Drogi”. Krótkie zdania, liczne powtórzenia, nieporadność, wprawiły mnie w konsternację, bo o ile fabułę opowiadającą o podróży ojca z synem w postapokaliptycznym świecie, uważam za niezwykle interesującą, o tyle nie czułam zachwytu językiem, jednak z każdą kolejną stroną, z każdym kolejnym zdaniem, coraz bardziej zanurzałam się w niepojącą opowieść, aż w pewnym momencie, dość późno w nocy, ocknęłam się ze załzawionymi oczami i mocno wbitymi paznokciami w dłoń. Okazało się, że powieść, która w pierwszej chwili nie zrobiła na mnie wrażenia, zdemolowała moją psychikę.
Świat po nieznanym kataklizmie jest ponury, zimy i przykryty popiołem. Nie ma w nim życia i ciepła. „Zimno i cisza. Popioły umarłego świata niesione tu i tam przez posępny, ziemski wiatr. Niesione rozdmuchiwane, niesione dalej. Wszystko oderwane od podłoża. Zawieszone w popielatym powietrzu. Podtrzymywane przez tchnienie, drżące i krótkotrwałe. Ach, gdyby moje serce było z kamienia”[str.15] Miasta zostały zniszczone i splądrowane. Kiedy skończyła się żywność powstały bandy kanibali, „którzy zjadali dzieci na oczach ich rodziców”. Ci którzy ocaleli i nie przyłączyli się do gangów grabieżców, ukrywali się w umierających lasach. Wśród takich ludzi jest bezimienny mężczyzna i jego kilkuletni syn, ich celem jest dotarcie na południe. Nie jest to łatwe, zmarznięci i głodni słabną z każdym dniem, jednak to co ich napędza to wewnętrzny ogień, niesłabnąca miłość i dobro.
Historia tych wyjątkowych podróżników jest bolesna, brutalna, ale też piękna. Bezapelacyjnie jest to zasługa stylu, do którego na początku miałam obiekcje. Z czasem przekonałam się, że ten niezgrabny język, to pozór, jego poetyckość i siła tkwi w trafności nazywania rzeczy po imieniu, zaś powtarzanie pewnych zdań, zwłaszcza dotyczących krajobrazu zniszczenia, ma za zadanie ukazać beznadziejność sytuacji w jakiej znaleźli się ojciec z synem. Tak naprawdę w tej książce nie chodzi o kataklizm, służy on do ukazania natury człowieka. Dlatego też nie wiemy co się stało, że umiera życie na ziemi, nie znamy daty, ani imion, za to bardzo dokładnie została przedstawiona niezwykła relacja, to raz, a dwa, wśród tego mroku rewelacyjnie ukazano dobro i niewinność.
Postapokaliptyczna wizja dość realnie pokazuje degradację człowieka, wydaje się, że już nie ma nikogo kto miałby ludzkie odruchy. Na szczęście jest mężczyzna i dziecko - największy dar, niezbrukane złem, które w podłej rzeczywistości jest symbolem człowieczeństwa i które ojcu przypomina czym są pozytywne cechy, to w tej powieści jest najpiękniejsze, a także prostota i niezwykły klimat, przygnębiający, ale jakże wymowny. Dodatkowym atutem powieść, a zarazem elementem, który podbija mrok obecnego czasu są retrospekcje. Wspomnienia mężczyzn z czasu przed katastrofą - żona, namiętność, kolory, radość - które boleśnie pokazują upływ czasu i stratę tego, co było dobre i ważne. „Droga” jest powieścią wyjątkową, metaforyczną i niezwykle nastrojową, której czytanie, ze względy na emocje, może być trudne. Jednak uważam, że warto poznać historię dwójki podróżników, dlatego że ta niebanalna i niepokojąca historia zmusza do myślenia, porusza duszę i nie pozwala się zapomnieć.