"(...) czasami ludzie uzależniają się od kryzysu. Dorastają w nim, to jedyne, co znają. A jeśli jakimś cudem stwierdzą, że ich życie układa się dobrze, będą i tak drążyć do dramatu."
Lubicie spokój? Czy Was...niepokoi ?
Książki Tijan zawsze były dla mnie pewniakami. Czasem podobały się bardziej, czasem mniej i wtedy i tak traktowałam je na swój sposób ulgowo, bo jak zawsze zaznaczam, mam do niej sentyment. Niestety ta jak dla mnie była najsłabsza z wielu jakie przeczytałam do tej pory 🙄
Jess jest kuratorem, zajmuje się osobami zwolnionymi warunkowo z więzienia. Nie miałam pojęcia, że osoby na tym stanowisku noszą ze sobą broń i odznakę. Są tu wręcz jak funkcjonariusze policji.
Z kolei Trace to z pozoru jeden z wilków z Wall Street. Mężczyzna biznesu. Lecz jest zarazem następcą głowy rodziny mafijnej Nowego Jorku.
Tych dwoje nie powinno nic połączyć. Stoją po przeciwnych stronach barykady, powinni być wrogami. Lecz po przypadkowym spotkaniu na meczu, nie mogą o sobie zapomnieć, tym bardziej, że wciąż na siebie wpadają. Co z tego wyniknie ?
Po raz pierwszy używałam znaczników, nie po to by zaznaczyć ciekawe momenty, cytaty, a po to by nie zapomnieć co mnie w tej książce irytowało.
W pierwszej kolejności opisy bohaterów. Ja rozumiem, że żeby czytelnik wczuł się w historię, zżył z bohaterami, trzeba podać jakieś ich cechy. Ale w każdym przypadku podawać wzrost i wagę? 😅 Później zaczęłam odnosić wrażenie, że odznaka Jess jest lekarstwem na wszystko. Co by się nie działo, ta bohaterka jest ewidentnie przekona, że machnie nią i problem rozwiązany. Każdy powinien albo w panice uciekać albo spuszczać głowę w oznace szacunku dla stanowiska. I o zgrozo - bywa, że tak to się kończy.
Romans mafijny i mafia jest. Jest następca, który nie skacze z radości, że ma objąć to stanowisko. Poznanie Jess jest dla Trace'a kolejnym argumentem przeciwko tej decyzji. Jednak poczucie obowiązku i lojalność wobec wuja, który wychował go jak syna, nie dają mu tak po prostu odmówić. Czy w końcu stanie na czele rodziny Westów?
Jess ma nie tylko problem z tym, że czuje coś do człowieka, którego powinna skuć i oddać w ręce sprawiedliwości. Brat w więzieniu za zabicie ojca, matka alkoholiczka z którą każdy kontakt to ryzyko kolejnej traumy... Problemów jej nie brakuje. I wątek matki, wciągnął mnie tu akurat, bo był aż nazbyt dla mnie znajomy. Znam te zachowania i szokowało podobieństwo, schemat działania, zachowań tej kobiety. To akurat autorka opracowała bardzo dobrze.
Jednak reszta? Czytałam tę książkę 3 dni. Bez zapału, entuzjazmu. Byle skończyć.
Nie czułam więzi, chemii między głównymi bohaterami. Nic prócz chwil pożądania ale ich z kolei też wiele nie było. Szarpali się ze sobą, z wątpliwościami czy warto o to walczyć. Męczyli się nie czerpiąc ani radości ani satysfakcji z tego co między nimi niby było. Dopiero pod koniec coś można określić jako związek ale finał raczej zapowiada kolejne problemy...
I nie czuję potrzeby by poznać kontynuację.
Długa książka z potencjałem lecz nie taka jakie przywykłam dostawać od Tijan. Do czegoś to zmierzało lecz mam wrażenie, że tu jak z gotowaniem - wyszło, ale niedoprawione. I jestem zaskoczona, bo po raz pierwszy w przypadku tej autorki takie uczucia mi towarzyszą po zakończeniu lektury. Oby zarazem był to ostatni raz 😅
Dziękuję za egzemplarz do recenzji.