Święta Bożego Narodzenia mają swój niepowtarzalny urok. Zapach jabłek, cynamonu i pomarańczy, goździków. Światełka, neony… któż tego nie lubi? Ale żeby od razu cały dom i podwórko wystroić? Aż tak, żeby w całej wsi była łuna światła, wszechobecna muzyka i żadnego spokoju? Ach, to tylko wieś Potwornice, do której dziś Was zapraszam :) Ach, chyba pójdę za przykładem Kumorków i wystroję sobie moją chatkę :)
#recenzja
Wieś Potwornice jest jedyna w swoim rodzaju. „Jeśli ktoś myśli, że wieś jest głupia, to się grubo myli (…) Wieś, każda, nie tylko ta jedna konkretna, to środowisko specyficzne”. To miejsce, w którym: „zaszłości mieszają się z teraźniejszościami, złość z miłością, a interes jednych godzi, drugich skłóca, ale i tak wygrywa”. Za sprawą rodziny Kumorków, którzy stroją dom i ogród w miliardy lampek, figurek świątecznych a dodatkowo kropią wszystko dźwiękami muzyki i tak codziennie od 16.00 wieś już nie jest jak u Kochanowskiego w „Pieśni świętojańskiej o Sobótce”: „wsi spokojna, wsi wesoła”. I tak „nieprzebrane tłumy turystów przewalały się przez wieś”, by zobaczyć to zjawisko.
„Święta, święta i po świętach” jak to się mówi a i sylwester szybko minął. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie trup… och a nawet dwa…
Pokochałam wieś Potwornice. Miliony światełek, figurki bożonarodzeniowe, wszystkie iluminacje jak ja to uwielbiam. Wgapiać się i cieszyć tym czasem. Mieszkańcy równie kolorowi i ekscytujący jak całe otoczenie. Psychoterapeutka Mózgilla (czyż nie cudowne słowotwórstwo?) przezwisko idealne, nie mylić z nazwiskiem „bo takie nazwiska nie istnieją”. Wykształcenia medycznego nie miała ale „wcisnęła się w lukę prawną, co pozwalało jej prowadzić przeróżne terapie dla par (…),samotnych (…) i przerażonych (...)”. Sołtys, który najpierw słuchał żony i „robił, co mu kazała i wyszedł na ludzi. Potem wlazł im na łeb, tym ludziom znaczy, ale to już inna sprawa”. Kumorkowie, którzy „sprzedawali hot dogi, zbierali datki na elektrosianko, zarabiali na oprowadzaniu po świetlistym Las Vegas dniami i nocami (bo jednak show must go on),a w międzyczasie naprawiali zniszczenia, dokładali nowych światełek i ozdabiali, co się da, czym się da” i dwie żony miał, ot co:) No to się chłop ustawił: „Sołtys i jego żony byli we wsi komórką decyzyjną. Pierwsza żona w garści trzymała handel, druga – męskie serca”. Babcia Ninka, do której na święta przyjechała wnuczka Julia i babcia Celina, do której przyjechał wnuk Harold. A jak wiadomo, młodzi, wolni to babcie pragną zeswatać… Tajemnicza babka, która „istniała na pewno. Wszyscy to wiedzieli. To nią straszyło się niegrzeczne dzieci i niewierne żony, to ona wodziła na pokuszenie, jakieś, a że nie seksualne to pewne. Spełniała wszystkie funkcje, jakie kiedyś spełniały strzygi, południce, topielice i zmory”.
- zabobon? A może czarownica? „Aspirant Mątwica. Był aspirantem i równocześnie była kobietą oraz postrachem”. I chyba najdziwniejsza – Luśka Maciorków, która „była tak pokręcona, ze wzbudzała popłoch. Przy niej wszystkie dziewczyny wychodziły na mądre i stateczne, ba, nawet na intelektualistki”.
Refleksje świąteczne, o zwyczajach, przekonaniach i przywarach Polaków całe mnóstwo. Iwona nie bierze jeńców, wychwytuje najciekawsze rewelacje i mimochodem, tnąc słowami jak brzytwą, rozprawia się z nimi:
* „dawno już minęły czasy, kiedy kolacja wigilijna była momentem radosnego rodzinnego spotkania, do której polityka, pieniądze i zadawnione waśnie nie miały wstępu a ludzie całym sercem cieszyli się ze spotkania dawno niewidzianych krewnych, zamiast siedzieć z nosem w komórkach czy tabletach...”,
* „Facebook na wsi nie jest nikomu potrzebny! Inne media (poza wodą i gazem) też nie, bo są sklep, kościół i posterunek”,
* „W kościele jest bardziej Instagram, to znaczy tu się nie gada, tu się patrzy (…) Dlatego wszyscy ubierają się jak słoń do trumny – we wszystko, co piękne i okazałe, makijaż aż kapie z ócz i czół, pazury przeorują fryzury, nawet futra w lipcu się zdarzają. Natomiast posterunek to już wyższa szkoła jazdy. Taki TikTok, tyle że lepiej za dużo nie mówić, bo to potem zostaje”.
Uwiódł mnie już sam tytuł „Mord w Las Vegas”. Rewelacyjna okładka a treść… Iwona Banach dla mnie jest mistrzynią komedii kryminalnych a ten pomysł i wykonanie szczególnie przypadł mi do gustu. Połączenie nietuzinkowych osobowości z szalonymi pomysłami równa się kłopoty no i trupy. Kto po co i dlaczego zabił? To dopiero była zabawa śledząc tę zagadkę… U Iwony Banach uczta jest wyborowa, wszystko idealnie podane w sosie sarkazmu i ironii. Kilka rozplątanych kulek z wełny w zaskakujący i nie do przewidzenia sposób łączy się w jedną nitkę. „Śpidaki” skradły moje serce! Nawiązanie do mitologii słowiańskiej wyszło fantastycznie – uwielbiam ten motyw :) Idealna powieść kryminalno-świąteczna.
Gratuluję Iwonie Banach świetnej świątecznej historii.
Wydawnictwu Skarpa Warszawska dziękuję za egzemplarz do recenzji.