Zalane deszczem dublińskie ulice w chłodny zimowy dzień nie były odpowiednim miejscem dla szwendającego się małego chłopca.
Dobra opowieść zawsze zaczyna się od herbaty.
Nie mam nic przeciwko herbacie i jej ceremoniom i mogę się nawet zgodzić, że snute przy niej opowieści mają inny klimat, niż te do szybko stygnącej kawy, ale powieść Evie Woods przypomina mi tylko sztucznie aromatyzowane maczanki, nie prawdziwą herbatę. Przyznaję, pomysł nie był zły: ożywić kilka rzeczywistych postaci - z jednej strony odważne irlandzkie kobiety, próbujące stanąć na własnych nogach, z drugiej zaś zasłużeni księgarrze, kolekcjonerzy i autorzy rękopisów, które zaginęły i których wciąż się poszukuje. Już samo wspomnienie historii tych kilku zaginionych rękopisów było inspirujące. W postaci Opaliny - irlandzkiej księgarki z początku lat 20ych XX w. - mieliśmy znaleźć księgarskiego Indianę Jonesa w spódnicy. Tylko że coś nie wyszło i mamy oto pretensjonalny romans pisany w stylu angielskiej literatury wiktoriańskiej z naiwnymi elementami sweet phantasy. Dla mnie niestrawna mieszanka. Najgorszy jest jednak język. Właściwie dwa języki, bo autorka różnicuje je nieco - odpowiednio do dwuwątkowej akcji, rozgrywającej się na początku XX i XXI w (czyli dziś). Wątek Opaliny naśladuje (nie wiedzieć czemu) styl Jane Eyre i siostry Brontë, a poza tym jest tak typowy dla wszelkich romansów - z wielokrotnym, sztampowym "rozpadaniem się na kawałki" włącznie. Wątek Marty natomiast stara się chyba naśladować (naprawdę nieudolnie!) współczesny język młodzieżowy... oj, tłumacz jest chyba niezbyt au courant.
Książki są bramami wiodącymi w inne miejsca, do innego życia.
Opalina Panna Carlyle, dziecię wieku (*1900?), wierzy w książki. Ulubiona córka tatusia (Albert Carlyle - czyżby potomek Thomasa Carlyle'a?), 3 lata po jego śmierci (hiszpanka 1918 roku) ma być nieoczekiwanie wydana za mąż za koleżkę jej starszego brata Lyndona, którego ów braciszek - jako świeżo upieczona głowa rodu - jej stręczy. Rodzina nie bieduje, ale w Irlandii panuje nieurodzaj, więc można by pomyśleć, że pewnie trzeba się pozbyć gęby do wyżywienia. Matka córki nie broni, a brat wydaje się jakimś obcym człowiekiem (klasyczny "mężczyzna przemocowy" - typ w książce często występujący). Sprzedając swą "zabytkową książkę" - powieść Dickensa "David Copperfield", ilustrowaną przez Hablota K. Browne'a, prezent od ojca - pełnoletnia (21 lat!) i ćmiąca papierosy (czyli sufrażystka, no i ma na nie pieniądze!) - dziewczyna ucieka do Francji (podróż za 20 funtów!), gdzie zatrudnia się w księgarniSylvii Beach"Shakespeare & Co.", przyjmując dla niepoznaki imię Opalina Gray. Tam poznaje pisarzy (Joyce, Hemingway, Mabel Harper), kolekcjonerów, antykwariuszy i handlarzy książek, w tym fascynującego Armanda Hassana - oczywiście smagłego, oczywiście orientalnego kochanka.
Jakiż byłby sens wymykania się do Francji, jeśli nie po to, by się zakochać?
Później jednak irlandzki maczyzm brata bierze górę. Nikt chyba nie wie, dlaczego bohaterka musi uciekać z Paryża do Dublina - jakby została ubezwłasnowolniona. A przecież jest dorosłą, samodzielną kobietą, posiadającą pracę i szerokie kontakty, ba!, prowadzi potem nawet swój własny biznes. Nie zrozumiałem jak to możliwe, a przede wszystkim PO CO Lyndon umieszcza siostrę w wariatkowie, skoro sam musi jeszcze za to płacić?! Jego motywacja jest bardzo niejasna. Autorce to jednak nie przeszkadza - widać mężczyźni tacy już są, kto ich może zrozumieć? No, na pewno nie kobiety! Jednak chyba by temu niepochlebnemu wizerunkowi brzydkiej płci przywiesić jakiś listek figowy osłabiający oskarżycielską wymowę całości pojawia się (jednak!) pozytywna postać męska (sztuk: jeden; ok, wliczając Austriaka: sztuk dwie) : Matthew Fitzpatrick, właściciel sklepiku ze starzyzną, który w Dublinie poprowadzi Opalina. To jednak oczywiste, że żadna kobieta nie zostanie z facetem, który ją będzie szanował, bo lepsi są oszuści i nieprzewidywalni damscy bokserzy. Ale nie będę opowiadał wszystkiego, bo może jednak komuś zechce się czytać te romantyczne brednie.
Czułam, że serce zapada się we mnie gwałtownie, niczym kotwica tonąca w bezkresnym morzu.
Marta
Ta historia musi się rozgrywać współcześnie, ponieważ w scenie w bibliotece, pojawia się wydana w 2018 książka "Les pêcheurs de lune"Babelio. Bohaterami są: Martha - Shane (jej przemocowy mąż) - Madame Lynne Bowden (100-letnia dama, która nie istnieje) - Henry (drugi wybranek serca Marthy). Martha wybrawszy sobie sama męża nie może zrozumieć, kto i za co ją ukarał (Czym zasłużyłam sobie na ten los?), że jest on właśnie taki (tzn. bijący). Jest prostą, niewykształconą dziewczyną z Galway, ale lubi książki, choć ich nie czyta. Czyta ludzi (czasem - co widać po Shanie - najwyraźniej po łebkach). Henry zaś - przypadkowy przechodzień szukający nieistniejącej księgarni - jest dyplomowanym (!) poszukiwaczem zaginionych rękopisów. Henry ma niestety narzeczoną Isabel, która jest w dodatku zorganizowaną kobietą z dokładnym planem na przyszłość.
Była cudem wymuskanej urody. (Isabel)
Zorganizowałaby od góry do dołu i z powrotem również i Henrego ale...ale deus ex machina w postaci: domu, duchów, drzew, wypadających książek i samotatuujących się pleców bohaterki powieści posuwa brudnym palcem akcję do przodu i w dodatku w całkiem innym kierunku. Autorka chyba zdaje sobie sprawę z pretensjonalności swych dialogów, bo w pewnym momencie nawet Henry zauważa: Moje oświadczenie zabrzmiało jak kwestia dialogowa z powieści Jane Austin. Henry jest millenialsem - nadwrażliwym looserem gustującym w cold wave z lat 80ych i gdyby nie wspomniany wyżej palec, nie znalazłby pewnie żadnej zagubionej książki, nawet gdyby się o nią potknął. Dziwnym zrządzeniem losu Martha - odwrotnie niż Opalina - terroryzowana niskim poczucie własnej wartości świetnie nadaje się na wdzięczną Pigmalionkę, nawet dla takiego niezdary. Ponadto tych dwoje cechują zerowe zdolności komunikacyjne i brak podstawowej inteligencji społecznej, co pozwoli autorce powieści rozwinąć ją do dumnych 446 stron jej objętości, Zapewniam jednak wszystkich to czytających: jest to naprawdę niepotrzebne, wymęczone i kompletnie nieprawdopodobne. Już chyba wolałem wcześniejszy wątek romansowy z klimatem z XIX w. Bo naiwność i przaśność współczesnego bije chyba na głowę nawet romans oświeceniowy. Z tą różnicą, że immanentny werteryzm tegoż tu zostanie przezwyciężony...po prostu czarami.
Jego wyznanie było tak beznadziejne, że musiało być prawdziwe. (Henry)
Na koniec oba wątki w cudowny sposób się połączą i wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie (chyba, że wcześniej pomarli, ale nie cieszcie się za szybko: nawet niektórzy z tych, co pomarli, przeżyją...).
Ufff... Już po 1/4 mocno walczyłem ze sobą, by nie rzucić tego w diabły i przeczytać coś wartego przeczytania. Zatrzymały mnie tylko te historyczne postaci: księgarze i kolekcjonerzy, których realne losy (już całkiem poza powieścią) naprawdę mnie zainteresowały. Oceniłbym może na 5* (za wartości poznawcze, bo wartości rozrywkowych dla mnie: 0*), ale ta naiwność języka narracji, który zabija nawet romansowy klimat...musiałem jednak jeszcze jedną * odjąć. Wykonanie aktorskie też poniżej normy: nazwiska niemieckie i francuskie czytane po angielsku lub niedokładnie, naiwność jest podbijana przez sposób czytania, zamiast być tonowana. Przesłuchałem w tempie x1.8...
Ja jestem pisarzem. Przeklinanie Ojczyzny to mój obowiązek. (niby Joyce)
Tutaj - by nie być gołosłownym - zestawiam kilka typowych kwiatków z powieści, czyli nasze ulubione "kawałki" (nareszcie wiem, skąd to się bierze w tak licznych recenzjach na NK):
Trzymając ją w ramionach zastanawiałem się, jak jakikolwiek mężczyzna mógł zadać tej kobiecie taki ból i wprowadzić w jej życie tyle przerażenia, że popękała i rozpadła się na kawałki. Właśnie takie wrażenie sprawiała w moich objęciach, jakby się składała z połamanych kawałków, które już do siebie nie pasują.
Miałam wrażenie, że się rozpadam i że nikt mnie już nie poskłada z powrotem.
Nie było zwycięzców, tylko poranieni ludzie, zbierający do kupy kawałki swego potrzaskanego życia.
Nie brak też "fajerwerków":
Powoli przechyliła głowę i cały czas patrząc mi w oczy przysuwała ją do mojej, aż zetknęły się nasze usta. Powiedzieć, że zobaczyłem fajerwerki, byłoby przesadą, ale powiedzieć, że poczułem fajerwerki w całej sieci naczyń krwionośnych byłoby w stu procentach trafne.
W moich żyłach wybuchły fajerwerki.
Myślę, że warte odnotowania są jeszcze "desperackie usta" i "ciepły język":
Poczułam, że jego oddech staje się cięższy. Jednym ruchem Matthew przyciągnął mnie do siebie i nasze usta zderzyły się. Początkowo niezdarnie, lecz potem połączyły się namiętnie i desperacko. Wargi miał miękkie ale żarliwe.
Wziął mnie za rękę, skłonił do tego, bym wstała i znaleźliśmy się tak blisko siebie, że oddychałam jego oddechem. Pochylił głowę, a moje wargi rozchyliły się kierowane własną wolą. Poczułam w ustach jego ciepły język i mogłam myśleć tylko o tym, że chcę więcej.
Najbardziej wzruszył mnie jednak obraz powrotu do Irlandii:
Wymiotowałam do wiadra i płakałam w nie. Zupełnie nie przypominało to przeprawy przez kanał La Manche.
Lit.: Dickens - David Copperfield; Sally Rooney - Normalni ludzie; Nellie Bly; Mary Louisa Molesworth - The Cuckoo Clock; książka "Miejsce uznane za zaginione"? Kathy Rentzenbrink - Dear Reader; Kazuo Ishiguro - Nie opuszczaj mnie; W.C. Andrews - Kwiaty na poddaszu; Louisa May Alcott - Małe kobietki. Korekta/tłumaczenie: "ulice pełne niezależnych sklepów" (niezależnych od czego?); "z tym charakterystycznym, księgarnianym zapachem zatęchłych okładek" (gdzie w tej Irlandii księgarnie przechowują książki - w piwnicach z ziemniakami?!), "myślę że tobie Irlandia doskonale by przypasowała"; "wzięłam do ręki noszącą znamiona czasu książkę" (te "znamiona" pojawiają się przy książkach wielokrotnie); "ale tak niewiarygodnie dobrze bylo poczuć ludzki kontakt"; "zsunęłam się z murka"(no chyba, że to dr. Murek...ale jeśli nie prawnik czy lekarz, to z murku). Lektorzy: /proszę się nie sugerować, broń Boże, ich wymową [jak czytają nazwiska i nazwy własne itp. podaję w nawiasach]/: powieść Julesa Verne'a [Dżulsa Werna], Nellie Bly [Nelli Blü], Walter Benjamin [Łolter Bendżamin]; Saint-Ouen [Sę Kuę]; Les Deux Magott [Ledö Magot]; port Rosslare [Rozler]; dostałam tą książkę od ojca; czułem się już zupełnie kimś innym, jakbym już nie uciekała...; frohe Weihnachten [froje wajnachten].
Przy cichej ulicy w Dublinie zaginiona księgarnia czeka, by ją odnaleźć… Opalina, Martha i Henry zbyt długo godzili się na role drugoplanowych bohaterów. Kiedy w końcu postanawiają przejąć ster...
Auć. Te cytaty..... Miałam zamiar przeczytać tę książkę, ale te cytaty..... Dopiero co rzuciłam jedną z nadmiernie górnolotnym stylem, zdaje się, że tej też nie zdzierżę....
@Vemona @jatymyoni Może jednak spróbujcie - to nic nie kosztuje w listopadzie. (woblink - czytaj.pl) W końcu tylko mnie się nie podobało... Ale romanse nie są przecież dla facetów. ;)
Przy cichej ulicy w Dublinie zaginiona księgarnia czeka, by ją odnaleźć… Opalina, Martha i Henry zbyt długo godzili się na role drugoplanowych bohaterów. Kiedy w końcu postanawiają przejąć ster...
Evie Woods to pseudonim autorski irlandzkiej pisarki Evie Gaughan, a "Zaginiona księgarnia" to jej pierwsza powieść wydana w Polsce i jednocześnie zaskakująco dobra, ciekawa, niepospolita i nieoczywi...
Do czytania „Zaginionej księgarni” podeszłam z pewną rezerwą. Po pierwsze nie przepadam za magią w powieściach – na szczęście było jej tutaj malutko, po drugie nie lubię, gdy ktoś przychodzi do mnie ...
@meryluczytelniczka
Pozostałe recenzje @tsantsara
Zniknął - na krótko - wianuszek
Mamy już sierpień, ale rano jest zimno, a w powietrzu pachnie już jesienią. To druga książka Petry Soukupovej i - podobnie jak jej debiut (w 2008 nagroda im. J. Ortena ...
Nie rozumiał tego kultu czyli "Brudny zacisnął zęby i palce na prętach"
Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów kościoła... Piotrowski zaczyna cytatem z listu Jakuba (Jk 5,14-15), którego fragment jest elementem namaszczenia choryc...