Nie jestem typem czytelnika, który za cel stawia sobie wytypowanie sprawcy i motywu przed tym zanim autor zechce te informacje ujawnić. Nie bawi mnie to i zwyczajnie lubię być zaskakiwana. Niestety, nie tym razem.
Pisałam też wielokrotnie, że lubię kiedy pisarz wierzy w inteligencję czytelnika. Jeżeli każdy rozdział poprzedza informacja o miejscu i czasie akcji, to bez problemu orientuję się w tym, które wydarzenia rozgrywają się aktualnie, a które miały miejsce w przeszłości. Zbyteczna jest podawana, za każdym razem, wołowymi literami informacja: RETROSPEKCJA.
Kilka literówek w tekście również mi nie przeszkadza, ale kiedy jest ich dużo, a braki w literkach powodują błędy fleksyjne, to do głosu dochodzi moje skrzywienie zawodowe i nota ogólna książki nieco spada.
Zbrodnia dokonana w odciętym od świata z powodu śnieżycy pensjonacie, w trakcie wyjazdu pracowników naukowych Uniwersytetu Jagiellońskiego, nie jest ani zbyt wyrafinowana ani specjalnie widowiskowa. Trudno. Nie musi taka być. Teoretycznie sprawcą mógł być każdy, kto aktualnie w pensjonacie przebywał. I pewnie zgubiłabym się w domysłach gdyby nie RETROSPEKCJE. Tak mało subtelne zarówno w formie, jak i treści, że w zasadzie od początku wiadomo jaki jest motyw. Co do osoby sprawcy wszystko staje się jasne mniej więcej w połowie, tej liczącej zaledwie 192 strony powieści. Choć w zasadzie, od początku pod uwagę bierze się tylko dwie osoby. Przyznaję, że Autorka stara się mylić tropy, mnożyć podejrzanych wykazując jak wiele osób miało motyw, ale nie jest w tym przekonująca.
„Biały puch” jest niewątpliwie ukłonem w stronę klasycznego kryminału. Poza luźnym wykorzystaniem zagadki zamkniętego pokoju Mira Krantz wprowadza na karty powieści postać detektywa. Taką imitację Herkulesa Poirot.
Alfred Wolski, dobrze zapowiadający się pisarz kryminałów, prywatnie mąż jednej z uczestniczek zjazdu zupełnie przypadkowo (wiadomo!), w jednej ze swoich powieści zamierzał uśmiercić bohatera w taki sam sposób, jaki zastosował sprawca aktualnie. Nie dziwi zatem, że niemalże natychmiast ustala przyczynę śmierci ofiary. W międzyczasie, dochodzi do jeszcze kilku zbiegów okoliczności, dzięki którym Albert zostaje włączony do śledztwa. I w zasadzie można odnieść wrażenie, że gdyby nie brak uprawnień otwierających wszystkie potrzebne w jego toku drzwi oraz kilka niesprzyjających naszemu detektywowi zapisów prawa, sam rozwiązałby tę kryminalną intrygę. Mam świadomość, że powieść Miry Krantz to fikcja literacka, jednak lubię kiedy nosi ona znamiona prawdopodobieństwa. Ta, nie nosi. Co więcej, samo jej zakończenie jest zwyczajnie absurdalne.
Warstwa kryminalna, która (niestety) zupełnie zdominowała „Biały puch”, odwraca uwagę czytelnika od wątków społeczno obyczajowych. Dramatu dziecka, które straciło bliskich i przeszło gehennę w rodzinie adopcyjnej, trudów samotnego macierzyństwo, walki z depresją, życia z nieuleczalną chorobą. Wszystko to, podobnie jak portrety psychologiczne bohaterów, zostało przez Autorkę ledwie zarysowane. A szkoda.
„Biały puch” to historia z olbrzymim potencjałem, który moim zdaniem nie został wykorzystany.