Podróżując po różnych krajach, dość często miałam okazję obserwować coś, co nazwałabym letnim romansem. Turyści, a częściej turystki, usilnie próbują zainteresować sobą płeć przeciwną. Zwykle słabo znają język wybranka ale to przecież nieistotne. Chodzi o to, by z wakacji, oprócz tandetnych pamiątek, przywieźć pasjonującą opowieść o egzotycznym amancie. Przygody szybko się kończą i niemal każdy wraca do swojej szarej codzienności. Jednak czasami zdarza się i tak, że turyści ulegają impulsowi, dają się oczarować i nie zważając na różnice kulturowe, pragną znajomość pogłębić.
Corinne Hofmann posunęła się bardzo daleko. W stosunkowo krótkim czasie postanowiła przekreślić swoje dotychczasowe życie i przenieść się do Kenii, kraju, w którym mieszka jej egzotyczny wybranek – Lketinga. Książka „Biała Masajka” ma być osobistą relacją z jej niezwykłej przygody, która trwała kilka długich lat...
Historia rozpoczyna się w chwili, gdy autorka wybiera się do Kenii ze swoim przyjacielem. Planują spędzić tam krótkie wakacje i jeszcze nawet nie przypuszczają, jak te kilka dni zmieni ich sytuację. Przypadkowo napotkany wojownik Samburu, zrobił na niej tak kolosalne wrażenie, że po zaledwie kilku wspólnie spędzonych godzinach, Corinne podjęła decyzję: wróci do kraju, by uporządkować swoje sprawy a następnie odnajdzie Lketingę.
Myślę że w tym miejscu warto na coś zwrócić uwagę. Wiele czytelników zarzuca autorce niesamowitą naiwność i brak choćby najbardziej podstawowej znajomości kultury, w której planowała kontynuować swoje życie. Choć dla co poniektórych to rzecz niepojęta, jeszcze nie tak dawno komputer osobisty czy też Internet, były zaledwie marzeniem, o ile ktokolwiek w ogóle o czymś podobnym myślał. Autorka podjęła swoją decyzję w roku 1986. Możliwe, że istniały już jakieś książki na temat Kenii, jednak przypominam ponownie, że nie można ich było tak po prostu zamówić i odczekać aż przyjdą na stosowny adres. Albo w księgarni coś było, lub, co bardzo prawdopodobne, bardzo ciężko było cokolwiek dostać.
Autorka postanowiła słuchać głosu serca, nie zdając sobie jeszcze sprawy, z jakimi przeciwnościami losu przyjdzie jej się spotkać. W stosunkowo krótkim czasie postanowiła poślubić człowieka, którego ledwo znała, a słaba znajomość języka, nie pozwalała jej tego zmienić. Autorka co prawda była już w Kenii, jednak wcześniejsza wizyta prawie w ogóle nie przygotowała jej na nowe warunki życia. Lepianka z gnoju zamiast hotelowego pokoju, łono natury zamiast toalety, liść zamiast papieru toaletowego, to dopiero początek zmagań. Do tego dochodzi cała masa reguł, do których należy się dostosować. Mężczyzna nie zje posiłku w towarzystwie kobiety, kobieta nie ma prawa go pytać, dokąd się wybiera, nie może pocałować go w usta, które służą wyłącznie do jedzenia... Wymieniać można by w nieskończoność, jednak nie chciałabym odbierać Wam przyjemności poznawania tych niecodziennych reguł życia. Zarówno Corinne jak i Lektinga naprawdę starają się wyjść sobie naprzeciw. Jest wręcz nieprawdopodobne, ile zrozumienia dla odmiennej kultury żony ma masajski wojownik. Niestety z czasem sytuacja wcale nie zaczyna się normować a pojawiają się coraz bardziej poważne problemy. Autorka wycieńczona chorobami i trudami życia marzy o powrocie do domu. Powrót nie jest jednak taki łatwy...
Dobór lektorki w audiobooku uważam za bardzo udany. Zastrzeżenia mam jedynie do fragmentów czytanych po angielsku. Momentami nie byłam pewna, czy lektorka próbuje naśladować słaby język autorki, czy też sama tak słabo po angielsku mówi. Przyjęłam opcję, że chodziło o naśladowanie autorki a całość była na tyle ciekawa, że ta drobnosta niemal przestała mi przeszkadzać.
Historia Corinne uwiodła mnie swoją egzotyką i z całą pewnością dostarczyła wielu interesujących informacji na temat odległej kultury. Można dyskutować na temat tego, czy Corinne mogła lepiej przygotować się do swojej kenijskiej przygody. Niezależnie od tego, jakiego jesteśmy zdania, „Białą Masajkę” warto poznać, bo wbrew pozorom nawet dziś łatwo wpaść w egzotyczną, wakacyjną pułapkę...
Zachęcam.