Los od zawsze nie szczędził Solańskim zawirowań, niespodzianek (najczęściej niezbyt miłych), zakrętów i przeszkód na życiowej drodze.
Ale w tym momencie wydaje się, że czekają ich chwile w miarę spokojne.
W końcu zostali sobie poślubieni, złoczyńca zagrażający ich szczęściu znalazł się w więzieniu, a oni mogli wrócić do domu.
Tylko że - Róża marzyła o ślubie z Szymonem, ale i o podróży poślubnej! Takiej we dwoje (i z Guciem! bez niego nic się nie liczy ...), spokojnej i przyjemnej, do miłego, cywilizowanego miejsca. Bez trupów! Bez śledztw!
A Szymon naprawdę kocha żonę, dla niej pojechałby i na koniec świata, byle z nią (i z Guciem), a nie tylko ... nad polski Bałtyk ...
Bo właśnie taką niespodziankę wymyślił - pobyt w pensjonacie Józefina w Sopocie! Prawie na brzegu morza.
Radośnie zostawili nadzór nad trwającym remontem mieszkań swoim mamom i czmychnęli na dworzec, z nadzieją, że wreszcie spędzą trochę czasu sami ze sobą.
Nie do końca to się udało, ale Róża i tak była szczęśliwa (więc Solański i Gucio też) - do momentu gdy ucząc się pływania na paddle boardzie nie spadła z deski do morza i nie natknęła się na dnie na trupa ...
No i spokojny, beztroski miesiąc miodowy odpłynął w siną dal ...
To już dziesiąty "Kryminał pod psem" i moim zdaniem najlepszy.
Jest jak zawsze - narrację prowadzą autorka i Gucio, jest dużo humoru, jest ciekawa historia i sporo informacji o dawnych dziejach Sopotu. Bo równolegle prowadzone są wątki współczesne i te sprzed lat wielu, dziejące się okresie międzywojennym i w trakcie II wojny światowej.
Czytałam go i czytałam - i broń Boże nie dlatego że tak mi się nie podobało czy brakowało czasu, ale ... żeby na dłużej starczyło ♥️♥️♥️ Naprawdę!!!
Solańscy z Guciem i spółką 😆 w moim ukochanym Sopocie, nad morzem - rozkoszowałam się każdym słowem! Dawkowałam sobie po kilka kartek dziennie, jeden podrozdział, a góra dwa ...
Oczywiście, że ciekawość gryzła i poganiała "Co dalej?! No co dalej?!!!", ale ... przecież to Sopot! Miejsce tak dobrze mi znane, choć nie do końca, odwiedzane od kiedy pamiętam, choć coraz rzadziej, niestety.
Nie wszystkie moje ulubione miejsca wspomniano w książce, ale wiele z nich jest! A że są wspomniane i takie gdzie jeszcze nie trafiłam - to pójdę tam, przy najbliższej okazji!
Nigdy też nie interesowałam się historią Sopotu, będąc w nim cieszyłam się chwilą obecną. No to teraz biję się w piersi i obiecuję poprawę - jak się okazuje w krótkim czasie działo się tu bardzo dużo i warto poznać sopocką przeszłość. Bo ile osób wie, że Sopot, wtedy znany jako Zoppot, można porównać do przedwojennego Wilna? Z racji zgodnego życia po sąsiedzku, a często w przyjaźni zamieszkujących tam wielu narodów?
Opisana w książce przyjaźń łącząca Niemkę, Kaszubkę, Żydówkę i Polkę to nie literacka fikcja, ale obraz z tamtego życia.
A że autorka na końcu książki umieściła listę lektur, z których czerpała informacje podczas pisania o dawnym Sopocie - z tych podpowiedzi na pewno skorzystam.
I marzy mi się teraz spacer po Sopocie śladami Gucia i Solańskich ... I ponowna lektura książki na sopockiej plaży albo na molo ...