Książkę Connelly'ego w serii z Harrym Boschem, wydaną ponad 20 lat temu zacząłem czytać w czasie podróży pociągiem i, używając wyświechtanego zwrotu, nie mogłem się oderwać. Rzecz pochodzi z okresu gdy Connelly jeszcze nie tworzył scenariuszy i to widać, książka ma swój dobry, wciągający rytm, napisana jest jak reportaż policyjny.
A zaczyna się tak, że w środku nocy Harry dostaje od komendanta telefon, iż natychmiast ma się zjawić na miejscu zbrodni, chociaż to nie jego rewir. Okazuje się, że zabitym jest czarnoskóry adwokat, Howard Elias, który sławę i pieniądze zbił na pozywaniu policji i policjantów w Los Angeles. Oskarżał ich o łamanie procedur, przekroczenie swoich uprawnień, torturowanie podejrzanych i podobne rzeczy; często wygrywał. Właśnie za dwa dni miał się rozpocząć duży proces, w którym Elias pozwał kilkunastu pracowników wydział zabójstw z komendy w LA; utrzymywał, że niedozwolonymi metodami zmusili do przyznania się niewinnego człowieka do zabójstwa 11-letniej dziewczynki. Naturalnymi podejrzanymi o morderstwo adwokata są więc policjanci.
Harry, który dostał śledztwo, bo nigdy nie został pozwany przez Eliasa, zdaje sobie sprawę, że podrzucono mu śmierdzące jajo: sprawa jest bardzo delikatna i polityczna, chodzi o napięte stosunki rasowe w LA, policja bardzo obawia się zamieszek. Na dodatek wszędzie węszą pismaki, pojawiają się przecieki, prowadzący śledztwo zaczynają patrzeć na siebie wilkiem, posądzając się wzajemnie o donoszenie do mediów. Jakby tego było mało, do grupy śledczej dodano Harry'emu funkcjonariuszy z wydziału wewnętrznego policji, z którymi Bosch ma bardzo niedobre stosunki.
Mimo to nasz detektyw prowadzi normalne śledztwo: przeszukanie miejsca zbrodni, mieszkania i biura ofiary, przepytywanie świadków, itd. Znakomicie opisuje Connelly żmudne czynności śledcze, robi to tak, że trudno się oderwać, przydaje tu się jego doświadczenie dziennikarza kryminalnego.
Pojawia się w książce ciekawy i ważny wątek frustracji policjantów, którzy są bezradni wobec cwanych adwokatów broniących morderców. Przełomem była sprawa O.J. Simpsona, który mimo mocnych dowodów zbrodni został uniewinniony. Jeden z kolegów Harry'ego mówi: „Od tamtej chwili nie ma już nic pewnego. Dowodów, glin, nic. Możesz dostarczyć na salę sądową, co ci się żywnie podoba, a i tak zawsze znajdzie się jakiś drań, który zrobi z tego gnojówkę, spuści z prądem i naszcza jeszcze na to. Wszyscy we wszystko wątpią. Nawet gliny.”
Mimo tak wielu przeszkód dzielny Harry rozwiązuje zagadkę zabójstwa adwokata, przy okazji dokopując się prawdy w innych sprawach. Ale jak to w dobrym kryminale bywa, sprawa ma drugie, a nawet trzecie dno, a wszystkie wersje wydarzeń są nader logiczne i spójne. Niemniej ostateczna prawda nie wychodzi na jaw: Harry musi iść na układ z naczalstwem, bo chce zachować pracę w policji.
Świetny kryminał, jeden z lepszych Connelly'ego.