"Był gliniarzem. I to dobrym gliniarzem. Usunięty ze służby za przestępstwo, którego nie popełnił, Tomasz Winkler dzisiaj bierze sprawy, z jakimi lepiej nie iść na policję. Jeśli masz kłopoty i nikt inny nie potrafi ci pomóc możesz go wynająć. A przynajmniej spróbować. (...) "Dwudziesta trzecia" to współczesny miejski kryminał (...)".
No nie. Nie jest tak. To znaczy czysto faktograficznie może i mniej więcej tak jest, ale to tyle. Gołe fakty z grubsza się zgadzają, ale przesłanie tego blurpa absolutnie nie. Powieść totalnie, ale to totalnie nie jest taka jak by to wynikało z tego fragmentu opisu z tyłu okładki. To nie jest - a tak właśnie ten opis sugeruje - opowieść o cynicznym, zmęczonym życiem twardzielu, skrywającym gdzieś głęboko złote serce, który to twardziel mierzy się z brudnym i zepsutym światem. W tej opowieści nie ma mroku, nie ma brudu świata, autorzy co prawda od czasu do czasu przypominają sobie, że taki ten, kreowany przez nich świat, miał być i wtedy jakoś tam go przybrudzają, ale robią to - no właśnie - tylko wtedy, gdy się im przypomni i przez to niezbyt konsekwentnie.
Z tym jak ja odebrałem ten brak mroku w całej tej historii to w ogóle jest ciekawa sprawa. Czytając nie miałem wrażenia, by pisarze choćby usiłowali tworzyć ten świat takim - pełnym ciemności, nieprzyjemnym i odpychającym. Nie, mamy przezroczystą narrację, a w niej nasz bohater jeździ, rozmawia z kolejnymi osobami, je obiad, znów gdzieś jedzie, snuje przypuszczenia, konsultuje się z babcią, po raz kolejny gdzieś jedzie i tyle. O charakterze rzeczywistości, w której przyszło mu działać nie wiemy nic, nie jest ona w żaden sposób kształtowana przez narratora, tak to wtedy odczuwałem. Teraz, kiedy patrzę na ten tekst już z pewnej perspektywy, widzę, że chcieli jednak by ten świat taki był i w większa liczba scen została stworzona, by robić takie wrażenie na czytelnikach - tyle tylko, że to nie wychodziło. Tam, gdzie robili to jednoznacznie, tam to widać, bo po prostu nie da się tego nie zobaczyć. Tam, gdzie chcieli to tylko zasugerować - tam czytelnik tego już całkowicie nie kupuje. Nie jest rzeczą przypadku, że tak łatwo i szybko zapominamy (przynajmniej ja zapomniałem) o epatującej wręcz brutalnością pierwszej scenie powieści.
To w ogóle jest trochę klucz do tego, by zrozumieć, czemu moim zdaniem to jest aż tak zła powieść (bo 3/10 to nie jest pozytywna rekomendacja). Autorzy w wielu miejscach, w wielu punktach chcieli a nie mogli :) Chcieli byśmy powoli domyślali się, o co w tym wszystkim chodzi, byśmy śledzili rozwój sprawy kryminalnej - a nas ona w ogóle nie obchodzi. Chcieli, by tekst nie męczył nas żmudnością śledztwa (sugerowałem ją już w poprzednim akapicie), wprowadzając sceny z babcią i flashbacki - a powieść nuży równo, bynajmniej nie odczuwałem w autobusie przymusu jej otworzenia, przeciwnie. Czasem daje to efekty wręcz zabawne, w pewnym momencie, pod koniec książki już, autorzy przypominają sobie, że cokolwiek niewiele dowiedzieliśmy się o protagoniście, a sama relacja z rzeczoną babcią (przyznaję, ciekawie i po prostu fajnie zrobiona) to trochę mało jak na charakterystykę faceta, który ma być zdaje się głównym protagonistą całej serii - i dodają mu pewne rysy z sposób tak nagły, że aż budzi to śmiech.
"To tylko twoje oceny" powie ktoś. Tylko moje odczucia, to jak mi się dziełko państwa Dębskich czytało. Fajnie, ale tekstowi można zarzucić także nader konkretne rzeczy. Jeżeli przez prawie cały czas, przez prawie całą lekturę widzimy świat oczami jednej osoby, cały czas jesteśmy w jej głowie, a potem, już w końcówce, przechodzimy do głowy innej osoby, to to mocno zgrzyta. To to jest nader konkretna słabość tej książki. Coś takiego oczywiście może mieć miejsce, ale trzeba to zrobić bardzo sprawnie i - no właśnie - trzeba przede wszystkim umieć to zrobić. Autorzy ewidentnie nie podołali. By było jeszcze bardziej interesująco - przez cały tekst stosowali konsekwentnie dość ciekawą technikę: gdy wchodziły tak zupełnie bezpośrednio myśli głównego bohatera, to ten tekst przezeń pomyślany, te kilkanaście słów, mieliśmy podany kursywą. I okej, przyzwyczailiśmy się, że to są jego - i tylko jego - myśli. I potem, w końcówce ta kursywa została ni stąd ni zowąd zastosowana dla oddania myśli innej osoby. Aż mnie to zadziwiło, to wejście tej kursywy :) Jak dla mnie - jednoznaczny zgrzyt i tyle.
Plusik za zaskakujący moment z finałowej rozróby - taki połączenie Deus ex Machina i nie-Deus ex Machina. Bardzo fajnie i ciekawie zrobiony. Za to minus za ścisłą końcówkę, niepotrzebnie przekombinowaną.
No, nie porwało mnie, nic na to nie poradzę. Motywacje głównego złego niezbyt oryginalne, poza nim, babcią i naszym dzielnym detektywem nikt nie pozostaje w pamięci, choć autorzy ewidentnie chcieli, by jeszcze ktoś został. W dodatku śledczy wprost powołuje się na to, że podąża ze śledztwem w określonym kierunku bo tak każe mu intuicja i nic więcej.
PS: z tym "miejskim kryminałem" we blurpie to już w ogóle jasna nieprawda, bo wiele, wiele scen powieści ma miejsce na prowincji :)