Mordercy.
Gwałciciele.
Terroryści.
Żądni zemsty rewolwerowcy.
Bezwzględni zabójcy.
Gdy słyszysz takie określenia, gdy twoja wyobraźnia tworzy w głowie masakryczne sceny zbrodni, myślisz sobie, że to zapewne kolejne Hollywoodzkie dzieło i niebawem zobaczysz wszystko na kinowym ekranie. A może to po prostu serial od Netflixa? Nowa książka ulubionego autora? Przecież takie rzeczy nie mogą dziać się w rzeczywistości!
Czy aby na pewno?
Oto Polacy, którzy weszli do niechlubnej elity przestępców o międzynarodowej sławie, a z nimi Jarosław Molenda i jego najnowsza książka "Bestie z polskim rodowodem".
Mi jako fanowi mrocznych historii i True Crime nazwisko autora jest doprawdy znane. Wielokrotnie planowałam przeczytać jego dzieła i nigdy mi to nie wychodziło. Tymczasem tego roku wyszła kolejna książka spod pióra Jarosława Molendy, który zabiera nas poza granice naszego państwa w ślad za krajanami. Autor przedstawia nam historię łącznie czternastu przestępców o polskim pochodzeniu w dość rozległym obszarze czasowym, bo historię zaczynamy od ............., który urodził się w 1861 roku, a kończymy praktycznie w czasach obecnych przestępczością Mariana Ryszarda Kozina.
Jeżeli ktoś kiedykolwiek chociaż trochę słyszał o historiach True Crime lub nawet miał doczynienia z twórczością opartą na faktach z całą pewnością zna postać Kuby Rozpruwacza, po którego sylwetce oraz historii oprowadza nas autor, smacznymi szczegółami próbując zachęcić do rozwikłania gorzkiej zagadki, który popsuty do szpiku kości seryjny morderca owych czasów posiadał niecodzienne hobby do okaleczania kobiet na ulicach Londynu. Lecz jeżeli przejadł się wam już Jack the Ripper, Molenda zabierze was w podróż rodem z amerykańskich seriali i najmroczniejszych koszmarów każdego dziecka, gdzie klaun poza uśmiechami pozostawia za sobą stosy ciał - kto by nie chciał skosztować American Horror Stor: Freak Show na żywo!
Osobę mojego pokroju, czyli kogoś po resocjalizacji, z zamiłowaniem do kryminologii i kryminalistyki, znającą większość podcastów, kanałów na YouTube i książek o tematyce zaginięć, porwań i seryjnych morderców jest niebywale ciężko zaskoczyć (czy to fikcją, czy w rzeczywistości), tymczasem Jarosław M. postanowił rzucić mi rękawice z wyzwaniem. Przyjęłam ją i nie jestem do końca pewna, kto wygrał to wyzwanie.
My jako Polacy mamy w naturze doszukiwanie się naszych korzeni wśród bohaterów i gwiazd zwłaszcza amerykańskich, ale tyczy to też osób każdej narodowości. Za wszelką cenę stawiamy się jako Naród Wybrany. Niekoniecznie gonimy za tym, by robić to w drugą stronę, by szukać w swoim stadzie czarnych owiec, tymczasem "Bestie z polskim rodowodem" ukazują, że największe postrachy obu Ameryk czy Anglii, były praktycznie bardziej nasi niż ich. Przez właśnie ten aspekt oczekiwałam, że dreszcze będą przechodzić mnie tygodniami, że nie będę mogła spać, jeść, oglądnąć się za siebie, a przy Wielkanocnym stole moje myśli będą krążyć wyłącznie wokół NICH. Piekielne wrota mrocznych polskich korzeni miały przywitać mnie buchającym ogniem, tymczasem spadłam jedynie na dno czyśćca.
Chociaż brzmi to jak smutna opowieść o tym ja zawieźć się na ... stronach, nic nie jest tak proste, niczym przedstawione na pechowe trzynaście opowieści z życia wzięte. To fakt, że te postaci są mi znane, lecz nikt nigdy jeszcze nie powiedział mi o nich w ten sposób. Ogromny ukłon w stronę autora, że postawił na coś oryginalnego, nie kolejne kopiuj wklej , które za darmo możecie przeczytać na Wikipedii. Ośmielę się nawet powiedzieć, że to perełka wśród jej podobnych dzieł, na przełomie ostatnich lat. Chociaż inne dzieła Molendy nie są dla mnie czymś odkrywczym (dobrze opowiedziana po raz kolejny ta sama historia raczej dla żółtodziób niż fanatyków), tym razem dał z siebie 110% pokazując, że nawet z oklepanego tematu można zgotować coś więcej.
Jarosław Molęda zapuścił się w dalekie rejony nie tylko poza granice Polski, ale też poza czas. W końcu ktoś się nie ogranicza do powojennej Polski, do lat 1950-2000, lecz otrzymujemy coś dużego starszego dokładnie ..... lat krwawej, ciężkiej i przede wszystkim biało-czerwonej historii.
Sumienie zabrania mi pominąć aspektów ważnych dla koneserów książek, czyli to w jaki sposób Wydawnictwo Replika pozwoliło sobię ją opracować. Na pierwszy rzut oka to standardowa książka w broszurowej oprawie, na okładce ze zdjęciem charakterystycznym bardziej dla miniaturek na YouTube, ale mimo wszystko nieszczególnie wyróżnia się wśród innych książek z literatury faktu. Dziać zaczyna się po zaglądnięciu do jej wnętrza. Wizerunki poszukiwanych przestępców, listy gończe, wycinki z gazet, zdjęcia z tamtych okresów... Tak czytać książki to ja ubóstwiam.
Ale? Ale...
Niestety nie wiem, jak autor z True Crime zrobił komedię kryminalną. Bardzo, ale to bardzo nie lubię tego gatunku literackiego i w "Bestiach (...)" kilka wątków, które autor w moim przekonaniu próbował opowiedzieć sarkastycznie, nie wypadło najlepiej. Zakłuło mnie w oczy, a serce krwawiło. Jestem prostym człowiekiem i lubię, gdy zabójstwo mnie przeraża, sprawia, że wstrzymuję oddech, a nie wybucham śmiechem. Może nie taki był zamysł autora, ale jak na opowieści o seryjnych mordercach to zza lekko mi się to czytało.
Mimo nie do końca dopasowanego do moich upodobań stylu pisania autora, właśnie dzięki tej książce jestem skora chwycić po jego inne dzieła. Zainspirował mnie tym, że coś banalnego niekoniecznie takie musi być, więc nie chcę się ograniczać jedynie do pozycji "Bestie z polskim rodowodem", które oceniam 4/6.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Sztukater.pl