„Berło światła” to najnowsza książka Marah Woolf, rozpoczynająca trylogię Kroniki Atlantydy, wydana przez Wydawnictwo Jaguar.
Nefertari de Vesci (Taris) zajmuje się odzyskiwaniem skradzionych obiektów sztuki. Zresztą nie wzięło się to znikąd – jej rodzina zajmuje się od pokoleń tym fachem, zaginionymi artefaktami i sztuką. Dziewczyna współpracuje ze swoim bratem – Malachim, hrabią de Mandeville. Wspólnie, po śmierci rodziców podczas burzy piaskowej, przejęli „interes” i decydują o tym, jakie zlecenia przyjąć. Głównie Taris chce bazować aktualnie na zleceniach dobrze płatnych. W końcu może w nich przebierać, ile chce. Wszystko idzie zgodnie z planem. Do czasu.
Kiedy pojawia się Azrael Armitage, bezczelny, pewny siebie i pozwalający sobie na zbyt wiele anioł śmierci, wszystko się zmienia. Nie jest to klient, którego można łatwo spławić. Azrael szantażuje rodzeństwo, wymusza przyjęcie zlecenia. Chyba nie mają wyboru, gdy w grę wchodzi… życie śmiertelnie chorego brata Taris - Malachiego. Azrael specjalizuje się w oddzielaniu duszy od ciała, wykreślaniu imion z Księgi Żywych, przynoszeniu śmierci ostatecznej bez mrugnięcia okiem. Z takim klientem się nie zadziera… Zresztą na ogół zlecenia nie są problematyczne, w końcu dziewczyna jest cholernie dobra w tym, co robi. Tylko, że aktualnie chodzi o odnalezienie berła światła, które określane jest jako insygnium mocy, ocalone przez nieśmiertelnych, zanim dwanaście tysięcy lat temu Atlantyda zniknęła w morskich odmętach. Jest to więc propozycja nie do odrzucenia, bo przecież fach fachem, ale jeśli chodzi o życie brata…
Autorka po raz kolejny zabiera nas w podróż, która skupia się na rozbudowanym, fantastycznym świecie, przepełnionym magią i oderwaniem od rzeczywistości. Tym razem do czynienia mamy z aniołami, przeplataniem się losów śmiertelników i nieśmiertelnych, a także ze skradzionymi fantami. Książka bazuje na mitologii, wplatając również wątki ze świata współczesnego i fantastycznego. Jest to połączenie świata tak odległego i aktualnego, gwarantujące brak znużenia kreacją. Egipscy bogowie, którzy wysyłają smsy, jeżdżą taksówkami, mają swoje apartamenty w centrum Londynu? Why not! Co więcej, wydawać by się mogło, że wszystkiego jest za dużo i nie idzie tego ogarnąć. Nic podobnego. Bardzo nie lubię, gdy mało co rozumiem z wykreowanego świata i muszę się niemalże prosić o każdą, najdrobniejszą informację. Tutaj jest przejrzyście i wszystko jest poukładane. Bardzo podoba mi się styl pisania Marah Woolf. Akcja rozpoczyna się co prawda dość wolno, ale w tym akurat przypadku nie przeszkadzało mi to. Mamy przywołaną mitologię i kwestię istoty zaginionego berła światła, bez czego ani rusz.
W książce mamy świetnie wykreowaną, nieprzeciętną kobiecą postać, która wie, na co ją stać i która nie boi się konsekwencji swoich działań. Marah Woolf serwuje nam postać solidnie stąpającą po ziemi, zadziwiająco pozbawioną strachu, która nie waha się, a za to podejmuje decyzje i działa w imię swoich zasad. Również podobał mi się duet rodzeństwa, między którym widać było, że istnieje solidna więź. Już nie chodzi o sam fakt współpracy i tego, że duet zawsze dopina swego, ale o to, że faktycznie czuć było ich więź, którą wykreowała autorka. Więź naznaczoną widmem śmierci… Tak czy inaczej, Taris podczas wizyty anioła śmierci od razu chwyciła przynętę i była świadoma tego, że dla Malachiego zrobi wszystko, „dostarczy nieśmiertelnym nawet gwiazdkę z nieba”.
Książka, mimo tego, że ma ponad 500 stron, czyta się sama. Autorka posługuje się językiem niezwykle plastycznym, potrafi w niesamowity sposób przedstawić to, co wykreowała. Opisy nie zanudzają, a dialogi nie są wymuszone. Pojawia się także humor i ironia. Tam, gdzie trzeba – jest ostro. Tam, gdzie nie trzeba – następuje zwolnienie akcji, ale te wątki nie są „zapchajdziurami”. Tutaj wszystko jest ciekawe. Wydaje mi się, że głównie wpływa na to fakt, że autorka tworzy bohaterów, którzy faktycznie swoimi postaciami wnoszą coś do książki i nie są bezpłciowi. Ze względu także na różne perspektywy, jesteśmy w stanie spojrzeć na sytuację i na relacje pod innym kątem.
Relacja między Taris, Azem i Horusem również sprawiała, że książka była bardziej żywa i dynamiczna. Dziwne jest to, i niecodzienne zarazem, że bogowie normalnie komunikują się z istotą ludzką. Co wyniknie z regularnego przebywania razem? Tego dowiecie się podczas lektury, aczkolwiek jak dla mnie, to dialogi między postaciami są niewymuszone, zabawne, ironiczne i błyskotliwe. Podoba mi się sposób, w jaki autorka to wszystko pociągnęła. Bogowie, tak odmienni od ludzi, choć ludzcy aż nadto. Dziewczyna, istota ludzka, zwyczajna, choć wybitnie sprytna, inteligentna i wartościowa. Zderzenie skrajności w mistrzowskiej formie.
Autorka zapewnia nam przygodę, od której nie jesteśmy w stanie się oderwać. Są to wyprawy przez świat ukradzionych artefaktów, a także przez Egipt – miejsce, które odgrywa istotną rolę w życiu bohaterów.
Co ważne, autorka zamieściła w książce mapkę, oś czasu, a także spis postaci: śmiertelnych, bogów, aniołów, dżinów i postaci historycznych, co pozwoli na rozeznanie. Dodatkowo otrzymujemy także… crème brûlée Azraela.
Jeśli macie ochotę na książkę, w której dzieje się niesamowicie dużo, do której bazą jest solidnie wykreowany świat i postaci, które zapadają na dłużej w pamięć, to sięgnijcie po „Berło światła”.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Jaguar.