Jednym z moich postanowień noworocznych jest przeczytanie wszystkich książek jakimi zostałem dotychczas obdarowany. Zaczynam od tych, do których dołączona była dedykacja. Jakże miłe to uczucie w cyfrowych czasach otrzymać choćby kilka ręcznie skreślonych słów z myślą o Tobie. Jako, że do książek otrzymywanych z wydawnictw nikt nie dołącza kartek z życzeniami (o dziwo!), na pierwszy ogień poszła „Marina”, którą otrzymałem z okazji niedawnych urodzin.
Moja znajomość ze zmarłym przed dwoma laty Zafonem miała wzloty i upadki. Mam całą garść dobrych wspomnień związanych z ukochanym przez wielu „Cieniem wiatru”. Poleciła mi tę książkę znajoma, która miesiącami dozowała sobie po kilka stron, gdyż jak sama twierdziła, była tą lekturą tak zachwycona, że „nie chciała jej zbyt szybko skończyć”. W moim przypadku – nie licząc zachwytu – było zupełnie odwrotnie. Mija już 12 lat od czasu, gdy totalnie zatraciłem się w tamtej historii. Jestem w stanie określić datę, ponieważ jednocześnie odkryłem wtedy zespół „The xx”,a płyta „xx” towarzyszyła mi w pętli przez całą noc, aż do ostatniej kropki powieści. Z marszu Zafon trafił na listę moich ulubionych autorów. Jednak równie szybko stał się źródłem rozczarowania. Naprawdę pamiętam to jak dziś, gdy z wypiekami na twarzy pobiegłem do biblioteki na warszawskim Powiślu, po kolejny tom cyklu Cmentarza Zapomnianych Książek. Byłem tak podekscytowany faktem, że „Gra anioła” na mnie tam czekała, że odpuściłem sobie tego dnia zajęcia na uczelni. Wdrapałem się do mojego pokoju na poddaszu, zrobiłem kawę i … rozczarowałem.
AppleMark
Prawdopodobnie spowodowane to było moimi zbyt wysokimi oczekiwaniami. Nie jestem pewien czy między „Cieniem wiatru” a „Grą anioła” rozciąga się tak wielka przepaść literackiej jakości, ale tak wówczas to postrzegałem. Wciąż odurzony pierwszym tomem, chciałem więcej „tego czegoś” co Zafon zdawał się mieć. Sięgałem po kolejne, wcześniejsze książki („Książe Mgły”, „Pałac Północy”, „Światła września”), ale znajdowałem w nich tylko kolejne porcje rozczarowania zmieszanego z narastającą irytacją. Zacząłem utwierdzać się w przekonaniu, że Carlos Ruiz Zafon należy do tzw. „autorów jednej książki”, tzn. tych którym zdarzyło się stworzyć arcydzieło, a reszta jest po prostu odcinaniem kuponów. W swojej bezczelności zdarzyło mi się nawet wypisywać takie opinie w Internecie, choć zrezygnowałem z dalszego poznawana jego literatury. Aż otrzymałem „Marinę”…
Jak oceniam moje spotkanie z Zafonem po tak długim rozbracie? Okazuje się, że warto było dać mu kolejną szansę. Zdecydowanie wypracował on na przestrzeni lat swój styl. Jego książki pełne są cieni, mgły, kurzu, zapomnianych miejsc i tajemnic. Zupełnie zwyczajne myśli nastolatka splecione są z zupełnie odrealnionymi doświadczeniami. Wszystko dzieje się w dobrze znanej Barcelonie, choć może bardziej odpowiednie byłoby stwierdzenie, że w jej skąpanym w mroku alter ego. Zafon nie boi się sięgać po dość patetyczne zwroty. To sprawia, że często balansuje na granicy tego, co niektórzy mogliby określić mianem grafomanii. Granica ta jest bardzo cienka. Oddziela mistrzów słowa od pamiętnikowych wynurzeń egzaltowanych nastolatek. Do stylu Zafona trzeba się przyzwyczaić. Przez pierwszych kilka rozdziałów byłem przekonany, że z balansowania na tej cienkiej granicy nie wyjdzie obronną ręką. Okazuje się jednak, że w chwilach gdy najbardziej spodziewałem się jego potknięcia, Zafon potrafi w usta swoich bohaterów włożyć kwestie, które warto sobie zanotować i przemyśleć. Często przyjmują one formę bon motów:
„Czas robi z ciałem to samo co głupota z duszą. Rozkłada je.”
„Czasami to, co najbardziej prawdziwe, dzieje się tylko w wyobraźni. Wspominamy tylko to, co nigdy się nie wydarzyło.”
„Wyznał, że wierzy w to, iż życie obdarza każdego z nas rzadkimi chwilami czystego szczęścia. Czasami trwa ono kilka dni lub tygodni, czasami kilka lat. Zależy, co jest nam pisane. Pamięć o tych chwilach nie opuszcza nas nigdy, przeistaczając się w krainę wspomnień, do której daremnie usiłujemy przez całe życie powrócić.”
Po lekturze wielu reportaży w ostatnim czasie, nie było mi łatwo przestawić się na styl Zafona. Gdy jednak to zrobiłem, proponowana przez niego historia naprawdę mnie wciągnęła. Chętnie pozwoliłem by spowiła mnie wszechobecna mgła i wraz z młodymi bohaterami, Oscarem i tytułową Mariną, udałem się w podróż ulicami Barcelony, by odkryć dość przerażające tajemnice. Tutaj drobna uwaga, dla tych, którzy bardziej sobie cenią realizm od magizmu również w tych zmyślonych historiach. Sam preferuję na ogół powieści, które choć są od początku do końca fikcyjne, to napisane zostały w ten sposób by wskazać, że wydarzyć się jednak mogły (polecam np. „Wróć przed zmrokiem”). Zafon zdecydowanie nie zadaje sobie takiego trudu, by uprawdopodobniać fabułę swoich książek. Opisane w jego Barcelonie wydarzenia nie mogły się nigdy wydarzyć (przynajmniej mam taką nadzieję, a kto „Marinę” przeczyta, ten zrozumie co mam na myśli). To sprawia, że choć książka ta zazwyczaj klasyfikowana jest jako „literatura piękna” nosi w sobie pewien ładunek rodem z „fantastyki”. Zdecydowanie poszerza to jednak wachlarz możliwości Zafona w kwestii regularnego zaskakiwania czytelnika.
Podsumowując „Marinę” w kilku słowach – w wykreowanym przez autora świecie jest: troszkę śmiesznie i troszkę smutno. Bardzo tajemniczo i mrocznie. Niebezpiecznie, złowieszczo i zaskakująco. Jest miłość i zawiść. Jest śmierć i brak zgody na nią. Jest walka i nadzieja. A to wszystko spowite gęstą mgłą. Książkę polecam tym, którzy Zafona nie znają. „Marina” w odróżnieniu od większości jego książek nie stanowi części żadnej serii. Możecie poznać konkretną, zamkniętą historię i zdecydować czy chcecie więcej. Może właśnie tego typu ucieczki od realnego świata potrzebujecie w tym momencie? Zafon chętnie oprowadzi Was po mniej znanej wersji skąpanej we mgle Barcelony.
Ja tymczasem zastanawiam się, czy już nadszedł czas na re-read „Cienia wiatru”? A może lepiej nie ruszać tak dobrych wspomnień?
Barcelona, lata osiemdziesiąte XX wieku. Oscar Drai, zauroczony atmosferą podupadających secesyjnych pałacyków otaczających jego szkołę z internatem, śni swoje sny na jawie. Pewnego dnia spotyka Mari...
Uwielbiam Zafona. Wszystko od niego już mam przeczytane i bardzo żałuję, że nie zdążył napisać jeszcze więcej książek. Prawie mi serducho pękło, jak dowiedzialam się, że odszedł. Postanowiłam sobie, że kiedyś jeszcze wrócę do jego książek....
Barcelona, lata osiemdziesiąte XX wieku. Oscar Drai, zauroczony atmosferą podupadających secesyjnych pałacyków otaczających jego szkołę z internatem, śni swoje sny na jawie. Pewnego dnia spotyka Mari...
Marina to czwarta powieść hiszpańskiego pisarza. Poznajemy w niej Ócara Drai'a, który zamieszkuje szkołę z internatem. Nie był pilnym uczniem a do szkoły chodził z przymusu. Na lekcjach nie wykazywał...
Carlos Ruiz Zafón znany przede wszystkim z tetralogii Cmentarz Zapomnianych Książek to autor ponadczasowy, który kolejny raz oprowadza nas ulicami skrywające wiele tajemnic dawnej Barcelony. Jak sam ...
@as.11
Pozostałe recenzje @atypowy
Nie ma niczego nowego pod słońcem…
"Niewidzialni mordercy" autorstwa Anny Trojanowskiej to zgrabnie napisana podróż przez różne okresy i rodzaje epidemii, które ukształtowały historię ludzkości. Autorka p...
Jak syberyjskie striptizerki mogą pomóc nam w przemawianiu?
Bardzo zależało mi na tej książce, ponieważ zdarza mi się przemawiać publicznie. Spędziłem z nią sporo czasu i wiem, że poświęcę jej jeszcze wiele godzin w przyszłości. ...