Takich trzech, jak ona JEDNA, to nie ma nawet dwóch. Albo coś na odwrót, ale gdy się jest zaspaną, to chyba zrozumiałe, że plecie się byle co. I z pewnością to byle co nie ma sensu ani logiki, a Małgosia jest tego idealnym przykładem. W końcu sny i wybudzanie się z nich to wieczna niewidoma. Nic nie da się wyczuć ani zaplanować. I raz budzisz się trzymając za brodę tatę, który właśnie się nad tobą pochylił, a to krzyczysz na całe gardło „Dziiiiik”, bo... twój namiot zaatakował dzik nad dziki (wręcz straszny dzik, prawie bestia), albo jesteś tak malutka, że gdy otwierasz rano oczy nie dowierzasz, że jesteś duża. I coś czujesz, że to sprawka babuni i jej czarodziejskiego eliksiru. W końcu babcia nie jeden czarodziejski rosół lub dżemik przyrządziła i każdy z nich (bez wyjątku) zdziałał cuda. Wprawdzie Małgosia dzięki nim nie przestała śnić, ale nie ma to, jak tulenie ulubionej podusi i wkraczanie w krainę marzeń (z brzuszkiem pełnym babcinych smakołyków).
Zamykasz oczy, a pod powiekami...
Ach, same niebywałe przygody. A to nagle trafiasz do gry w telefonie, a to wraz z tatą stawiasz biwakowy namiot w samym środku lasu (ciemno było i teraz leżąc w śpiworach okazuje się, że śpicie na... szyszkach), a to jesteś malutka, jak groch (ale przynajmniej cię widać). Stajesz się maluteńką Calineczką Małgosią tylko nieco bardziej rozczochraną...
Małgosia i to, co jej się śni zebrał w książce Rafał Czerwonka i napisał tym samym – używając słów dziewczynki – zjawiskową powieść. (Gosia za zjawiskowe uznała okulary po babci, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by i tym ZJAWISKOWYM słowem określić „Sny Małgosi”.)
Czytanie o sennych przygodach (ale nieusypiających!) małej dziewczynki sprawia, że budzi się w tobie marzyciel (podczas, gdy Małgosia idzie spać). Ona wszystko przeżywa pod powiekami zamkniętych oczu, a ty? Ty wprost przeciwnie. Twój sen stoi pod ścianą i czeka aż ochłoniesz, bo rozsadza cię energia, radość i (bez względu na wiek) euforia. Stajesz się podróżnikiem, który wraz z Małgosią, jak nie dokucza, a to straszy, albo... troszkę kłamie (oj tam – kłamie, od razu kłamie... nie mówi całej prawdy – lepiej brzmi, nieprawdaż?) albo... staje się właścicielem ogona (i to psiego) i szczekasz (i sikasz pod drzewem z łapą uniesioną do góry).
W snach Małgorzatki wszystko może się zdarzyć (i zdarza). Zamyka oczy i dzieje się (pewnie czary jakieś), a ty czytasz pochłonięty, rozemocjonowany i (niemalże) pobudzony.
„Sny Małgosi” są jak magiczny eliksir, który odmładza, zatrzymuje czas i lecz. Leczy wszystko i u wszystkich. Poprawia nawet wzrok (wiem, co mówię), bo gdy literki rozjeżdżają ci się po sennych drogach, to łapiesz ostrość na ilustracjach. A te? Och, zachwycają. Są jak postoje przy ruchliwej autostradzie - pełne szczegółów, kolorów i magii. Musisz się w nie wgapić (nawet zagapić – wskazane!). Uśmiechasz się do nich, ale i do samego siebie, a efektem ubocznym (przy tych wszystkich skutkach pożądanych i odczuwanych) jest duma z posiadania tej książki.
Rafał Czerwona stworzył (słowami) czarodziejską powieść (nie eliksir, jak babunia). To perełka.
Jej piękno spowija cię aurą, otula, odgradza od trosk i życia (tego szarego i pełnego trosk... choćby o własną bezsenność). Ta jej niebywała treść odbiera ci poczucie realizmu.
Czytanie staje się ucztą. Rozkoszą, jak jedzenie pysznego ciastka z lodami (z dokładką).
A po lekturze przeciągasz się, jak Małgosia wybudzona ze snu i ziewasz na „całą paszczę” i… czytasz od nowa, bo inaczej nie zaśniesz.
A a a, kotki dwa...
#agaKUSIczyta