Kiedy sięgnęłam po pierwszą powieść W. Bruce’a Camerona pt.”Był sobie pies” moim zachwytom nie było końca. Historia Bailey’a i jego następnych wcieleń zapadła mi głęboko w serce. W myśl zasady, że „WSZYSTKIE PSY IDĄ DO NIEBA… CHYBA ŻE MAJĄ NIEDOKOŃCZONE SPRAWY NA ZIEMI” z taką samą ekscytacją sięgnęłam po kolejną część psich przygód w pomerdanym świecie zatytułowaną „Był sobie pies 2”.
Autor i tym razem przedstawił nam rzeczywistość z psiego punktu widzenia. Koleżka, który do samego końca opiekował się Ethanem, a potem towarzyszył w codzienności jego żonie Hannah otrzymał do wykonania szczególne zadanie, które kazało mu kolejny raz powrócić do ludzkiego świata. Jego misja nie została jeszcze zakończona. Teraz pod postacią przemiłej suczki Molly miał czuwać nad bezpieczeństwem wnuczki Ethana – Clarity June, która wyjątkowo potrzebowała mądrej psiej towarzyszki. Molly – przemiły pudelek nie zdołał jednak wypełnić zadania do końca, więc los postawił na drodze CJ Maxa – malutkiego yorka z wielkim charakterem, a potem skrzyżował jej ścieżki z uroczym beaglem Tobym. I tak historia pt. „Był sobie pies” zatoczyła koło…
W. Bruce Cameron ma prawdziwy dar realistycznego i wiarygodnego odmalowywania rzeczywistości z punktu widzenia czworonożnego psiego bohatera. Ludzki świat widziany oczami Koleżki, Molly, Maxa, czy w końcu Toby’ego jest autentyczny, nosi znamiona dobra i zła, choć przecież jest zupełnie pomerdany. Misja psiaka bez względu na jego rasę, wielkość, czy charakter jest wyjątkowa i musi zostać doprowadzona do samego końca. Pomysłowość i kreatywność autora co do kolejnych wydarzeń nie ma sobie równych. Kolejnym zdarzeniom towarzyszą emocje, a psia wierność i poświęcenie oraz bezwarunkowa miłość i oddanie nie raz graniczą z prawdziwym bohaterstwem. Psie uczucia wobec wybranego pana zasługują na najwyższe uznanie i nigdy nie przemijają. Bo żaden zwierzak nie potrafi tak kochać jak pies…
Powieść Camerona wnosi wiele ciepła i pozytywnej energii do naszego życia. Pozwala nieco lepiej poznać psią psychikę, a na pewno wzbudza tęsknotę za czworonożnym przyjacielem. To optymistyczna opowieść zarówno dla dużych, jak i małych czytelników, którym można psie przygody czytać do poduszki. Pozostaję pod dużym wrażeniem tej historii i jestem przekonana, że jeszcze kiedyś po nią sięgnę. Chętnie obejrzę też ekranizację, która kilka dni temu weszła na kinowe ekrany.
Muszę jednak przyznać, że pierwsza część wywarła na mnie większe wrażenie. Być może dlatego, że sposób narracji i pomysł były dla mnie czymś zupełnie nowym i niespodziewanym. Niestety czytając kontynuację w zasadzie nie przeżyłam większego zaskoczenia. Tamte, wcześniejsze wydarzenia wydały mi się też bardziej emocjonujące, chociaż i tym razem był moment, kiedy łezka zakręciła mi się w oku.
Jedno jest pewne – obie części historii „Był sobie pies” mają wymowę ponadczasową. Podejmują tematy, o których warto i powinno się mówić. Lektura pozwala całkowicie zatracić się w pomerdanym świecie powieści i zatęsknić za choćby nawet najmniejszym psim towarzyszem, który jest najlepszym kompanem do dzielenia się radościami i najskuteczniejszym lekarstwem na nawet największe smutki. To opowieść, przy której można się uśmiechnąć, ale i uronić łezkę. Warto się z nią bliżej zaznajomić lub zamieszkać z nią na dłużej.